Forum The Vampire Strona Główna    
  Profil  
FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Prywatne Wiadomości Zaloguj  

Historie Armii
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum The Vampire Strona Główna :: Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:46, 03 Lis 2008    Temat postu:

Kagaroth napisał:

Cytat:
Wiele ras żyje na tym świecie
O niektórych to nie wiecie
Jedne wielkie i włochate
Drugie małe i pryszczate
Wśród tych wszystkich Elfy Mroczne
Są okrutne i żarłoczne.
Zabijają wszystkich wkoło
Przez co jest im wręcz wesoło
Lubią patrzeć jak zdychają
Słabe rasy co znikają
Kiedy tylko żagle ich statków
Zwiastują wiele wypadków
Walki w twierdzach urządzają
Niewolników wyrzynają
Wielka radość im to daje
Jak przeciwnik się poddaje
Wtedy kłują mu kajdany
Ubierają w stare łachmany
I do Naggarothu wywożą
Czasem jakąś niewolnice wychędorzą
Spotkac ich jest przejebane
No bo w baniach mają nasrane
Nie pomoże prośba i pokora
Zrobią z tobą jak im wola.

Jest też rasa meżnych krasnali
Nie obdarzonych kolanami
Walczą z wrogiem do ostatka
Walka z nimi to nie gratka
Każdy maszyn się ich lęka
Jak je widzi to wymięka
Ich herosi to są puchy
Zbroje krepują ich ruchy
Ale nie daj się zwieść pozorą
Bo jak one przypierdolą
Swym toporem albo młotem
To ci głowa odleci z łoskotem
Piwo i wódke te ochleje piją niesłychanie
Mierzyć z nimi się mogą tylko Rosjanie

„Co te rasy mają wspólne?”- mi powiecie
Otóż zaraz się dowiecie.
Wojska ich się w górach spotkały
I tak jakoś się skitrały
Będą walczyc łupic grabić
Wątpie by ktoś im się mógł postawić
Choc klimatu sojusz ten aż takiego nie trzyma
Wiec jednak słuchaczu że szykuje się ostra zadyma
Strzelcy i maszyny wsparte magią
Na swej drodze wszystko strawią
Spróbuj stawić im gdzieś czoła
Zginiesz marnie do wieczora!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:47, 03 Lis 2008    Temat postu:

Gobos napisał:

Cytat:
Pewnego pięknego, słonecznego dnia, w środku lasu elfi mag, zwany przez kumpli Leśnikiem, leżał na gałęzi ulubionego klonu i popijał sobie czystą (wodę ze źródła oczywiście), rozkoszując się wspaniałą pogodą. Słońce świeciło, ptaki śpiewały w koronach drzew, raz po raz spuszczając gówienko, które odbijało się od mistycznej tarczy wyczarowanej przez Leśnika. Generalnie było tak ekstra, że nie pogadasz, i Leśnik za cholerę nie miał ochoty zmieniać miejsca przebywania. Mówiłem już jak cudownie świeciło słońce?
Lecz jak wiadomo, nic co piękne nie może trwać wiecznie. Dlatego Leśnik ani trochę się nie zdziwił, kiedy na polanę wbiegł zdyszany elf z leśnej straży, i stanął pod drzewem, nie mogąc złapać tchu. Magik ze stoickim spokojem podciągnął kalesony pod brodę i zwinnie zeskoczył z drzewa, po drodze kręcąc trzy piruety, dwie śruby i pół korkociągu, po czym malowniczo walnął twarzą o glebę. Wstał, otrzepał się i przemówił:

„O co chodzi tobie ziom,
Że przychodzisz pod mój klon?”
(na co odrzekł elf):
„O Leśniku, mistrzu mocy,
Niech cię strzeże Athel Loren,
Nam potrzeba twej pomocy,
Przybądź do nas dziś wieczorem.”

Leśnik pomyślał, że pewnie przy okazji wkręci się na jakąś spoko imprę, więc odprawił elfa, zapewniając o swoim przybyciu, i wrócił na swoją gałąź. Do wieczora mógł wszak jeszcze sporo wypić…Obudziła go szyszka która spadła mu na czoło. Nie, nie, pamiętamy, że Leśnik leżał na klonie. Szyszka wypadła z łapek Leśnikowej wiewióry, która miała przypomnieć mu, że czas zmienić miejscówę i pójść do kumpli w potrzebie. Mag przeciągnął się i gracją stoczył na glebę, po czym ruszył w umówione miejsce.
Powitał go gromki aplauz, zwłaszcza ze strony elfek. Leśnik generalnie opinię miał niezszarganą – nie odmówił nigdy żadnej (tańca, oczywiście! A co wam się wydawało, wy…). Na środek wystąpił sędziwy elf, i zwrócił się do Leśnika:

Witaj, przyjacielu drogi,
Co przychodzisz w nasze progi,
Wszyscy, jako tu stoimy,
Talent twój bardzo cenimy.
Wielki zaszczyt nam zrobiłeś,
Że się tutaj pojawiłeś,
Bardzo wdzięczni ci jesteśmy,
O potężny magu leśny.
(…)

Po godzinie Leśnik nie wytrzymał (suszyło go już konkretnie) i nie siląc się na wyrafinowaną formę, brutalnie przerwał mówiącemu:

„Ziomek, kurna, do rzeczy… o co biega?”

Nieco wytrącony z rytmu elf odrzekł:

„Straszne doszły do nas wieści,
W głowie mi się to nie mieści,
Armia…”

„Kurde, stary, daj spokój, zapodaj prozą bo nie wyrobię”,
zdenerwował się Leśnik. Nie miał ochoty na kolejną godzinę o suchym pysku… Elf odrzekł:

„Dużo krasnal z wielka topór iść do las, my bać, duchy bać, my nie wiedzieć co robić, nas mała, jak my walczyć?”

Leśnik ucieszył się, przemowa była krótka i treściwa. Szybko wysłał wiewiórkę z wiadomością do klanu skavenów, z którymi potajemnie handlował spaczeniem, i pocieszył zebranych:

„Jutro będzie tu sprzymierzona armia szczuroludzi. Odprawcie rytuał, zwołajcie duchy lasu, dodajcie mi do dyspozycji jeszcze trochę łuczników, i przepędzimy karłowate paskudztwo. A teraz, chodźmy się napić! Z suchym gardłem nie zwykłem walczyć!”


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:48, 03 Lis 2008    Temat postu:

Ataman napisał:

Cytat:
Buhaj historie na maila mi podesłał taką (umyślnie zachowuję oryginalną pisownię, gdyż dobrze oddaje klimat Tileańskiego najemnika z wybitymi zebami z przodu Very Happy ):

historia armii buhaja:

Ksiestwa Graniczne nigdy nie byly spokojna kraina - ciagle wojny,
najazdy i walki, nekaly ta ciepla kraine niemal bezustannie - takie
wlasnie sa wady "dobrego" polozenia geopolitycznej. Zrezygnowana ludnosc
zajmuje sie tu swoimi codziennymi sprawami bez wiekszego zapalu.
Rolnicy obsiewaja pola, nie wiedzac czy to wlasnie oni (lub w ogole
ktokolwiek) zbiora plony. Rzemieslnicy zyja z dnia na dzien, zapewniajac
innym sprzety ktore potrzebuja... potrzebuja do czasu nastepnego najazdu
- pozniej i tak beda potrzebowac nowych. Jedynie najemnicy zdaja sie byc
szczesliwi z powodu ciaglej zawieruchy - ich wojenna pozoga szerzaca sie
po Ksiestwach wręcz cieszy. Jak to wspaniale: dostac kufer zlota od
jednego z ksiazat, by za dwa dni, za trzy kufry zlota oblegac miasti
poprzedniego chlebodawcy. Jednak wsrod męt i szumowin ze wszystkich
stron swiata sa takze i uczciwi ludzie (i nie tylko ludzie). Jednym z
takich wyjatkow jest Lorenzo, ktory od dawna juz oferuje uslugi swej
doswiadczonej armii w roznych stronach swiata. Tym razem los zagnal go
do Ksiestw, gdzie jeden z miejscowych panow poswiecil resztki zlota ze
swojego skarbca i wynajal jego oraz idacych za nim ludzi. Rozkaz brzmi
niewinnie i jakby znajomo: "Oczysccie moje ziemie ze wszelkich
szumowin"....

-----

"Wyruszylismy miesiac temu, lord Harmmon pozegnal nas przed murami
miasta i powiezyl dfowodztwo wyprawy baronowi D'Arracount. Podroz byla
spokojna, za to to co tu zastalismy - balagan i ciagla walka - wrozylo
szybkie klopoty. No i rzeczywiscie - tydzien temu stoczylismy pierwsza
bitwe, od tego dnia walczymy codziennie, likwidujac dziesiatki orkow,
ludzi i innych stworzen, ktorych nazw nawet nie potrafilbym wymowic.
Trzy dni temu spotkalismy sie z najemnikami... ktorzy odziwo nie rzucili
sie na nas, ale zaproponowali... jak oni to nazwali - wspolprace. Nie
wygladaja na armie, raczej na bande tchurzliwych szumowin, ale zawsze to
jakas pomoc... zwlaszcza ze trzy kolejne dni beda obfitowac w krwawe
walki i kazda, na prawde kazda dlon uzbrojona w miecz po naszej stronie
moze byc na wage zlota"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:48, 03 Lis 2008    Temat postu:

Vazaha da'Rasta napisał:

Cytat:
Da’Rasta przymknął oczy z zadowoleniem. Wygrzewał się w pierwszych tego roku promieniach wiosennego słońca. Leżał w bezruchu – czekał aż magiczna farba zaschnie na jego ciele. Niespecjalnie lubił te czerwono-żółto-zielone malowanki, ale w końcu był rasta. A to do czegoś zobowiązywało. Na szczęści bezruch nie wykluczał odrobiny przyjemności – w lewej ręce orka tkwił budzących szacunek rozmiarów joint, który co chwila bezbłędne znajdował drogę do orkowych płuc.
Tak to mogę tu leżeć do wieczora –mruczał spod przymkniętych powiek.
Nagle zrobiło się chłodno i promienie słońca przestały grzać zmęczone szamańskie ciało. Da’Rasta otworzyło oczy by przyjrzeć się co to za chmury ośmieliły się zakłócać mu proces stawania się najsłynniejszym orczym mulatem. To co zobaczył zmieniło jednak momentalnie jego nastawienie.
Wiosenne słońce przesłaniały nie chmury, a potężny drab. Był wielki – co najmniej dwumetrowy. W pełnej, stalowej zbroi, która nosiła ślady wielu bitew i zdawałoby się śmiertelnych ran jakie musiał otrzymać jej posiadać wyglądał jak istota nie z tego świata. Bo on BYŁ istotą z innego świata – spomiędzy kosmyków włosów opadających na twarz da’Rasta dostrzegł oczy postaci. Patrzyły na niego szaleńczym wzrokiem. Były ciemno czerwone – jak krew. W rękach drab trzymał potężnym, dwuręczny topór. Ork nie miał wątpliwości, że gdy ruszy się choć o milimetr ostrze topora skróci jego doczesną egzystencję. Da’Rasta odzyskał już trzeźwość myślenia. Już wiedział z kim ma do czynienia. To Wybraniec Boga Khorna – najbardziej szalony z szalonych i krwiożerczy z krwiożerczych. Prawdziwy diabeł w ludzkiej skórze (choć przyglądając się chaośnikowi ork zauważył że akurat ludzkich elementów w anatomii Wybrańca nie było już zbyt wiele). Zło! Zło! Zło! Prawie jak reporter tvn-u...
Da’Rasta zadał sobie w myślach pytanie – czy musiało do tego dojść? I odpowiedział szybko – widocznie musiało skoro doszło...
Tkwili tak w bezruchu. Wybraniec mierzył orka nienawistnym spojrzeniem. Nagle zaczął się rozglądać, głośno wciągając powietrze przez zniekształcone nozdrza. Wyraźnie coś zwęszył. Jego wzrok w poszukiwaniu zatrzymał się na joincie, którego da’Rasta wciąż trzymał w łapie. Ork zauważył ten nagły przypływ zainteresowania zieleniną i postanowił skorzystać z tej szansy – bo to może być jego ostatnia szansa.
Spokojnym ruchem wyciągnął w kierunku Wybrańca rękę trzymającą skręta. Wybraniec zdawał się nie wiedzieć co z nim zrobić. Powoli da’Rasta pociągnął sporego macha, wypuszczając po chwili gęstą chmurę szarego dymu. Wybraniec patrzył ni to zaskoczony, ni to rozbawiony. Przyjął jointa. Przekładał go przez chwilę z ręki do ręki uważnie mu się przyglądając i obwąchując. W końcu podjął decyzję – zbliżył skręta do ust i solidnie się zaciągnął. A że płuca miał o sporej pojemności zaczął się krztusić zanim jeszcze zdążył się porządnie zaciągnąć.
- Ty musieć to robić spokojnie! – poinstruował go ork prezentując jeszcze raz technikę poprawnego palenia.
Wybraniec przyglądał się uważnie. Druga próba wypadła już znacznie lepiej – po dłuższej chwili pobytu w płucach chmura siwego dymu opuścił swe chwilowe mieszkanie. Chaośnik zdawał się być zadowolony.
...
Spojrzeli sobie w oczy. Długo. Przeciągle. Skręt znów zatoczył koło. Palili w milczeniu, patrząc sobie głęboko w oczy. Z sekundy na sekundę nerwowe napięcie zaczęło ustępować. Wzrok chaośnika łagodniał. Wypuszczając ostatnią chmurę Wybraniec bez słowa podniósł się. Wyciągnął rękę w kierunku orka. Ten chwycił ją i tak ruszyli. Prosto, przed siebie. Promienie zachodzącego słońca oświetlały ich samotne postacie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:49, 03 Lis 2008    Temat postu:

Belaner napisał:

Cytat:
Acha i wrazie czego historyjka którąkiedyś napisałem i deczko zreformowałem,teraz tobie pozostawiam wątek jak to twoje krasnoludy spotkają się z Niobe i dlaczego się sprzymierzyli,i niezapomnij dodać składu oddziałów.....
-Obserwatorze jakie wieści przynosisz ze wschodu?
-Panie,potwory półzwierzęta zbierają się pod wodzami namaszczonych przez bóstwa chaosu,ich armie zaatakowały naszego sprzymierzeńca, rządzącego Quenelles barona Jansepha ‘d raqnarok.Jego wojownicy okuci w stal na swych wierzchowcach ruszyli do walki z najeźdźcą,ale pomimo uporu ich mężnych serc nie mieli szans w starciu z najeźdźcą,większość z nich zgineła,a Ci co przeżyli rozpoczęli odwrót za mury twierdzy.Wypaczone armie palą każdą napotkaną wieś, a mieszkańców składają w ofierze demonowi krwii, którego już raz nasz lud pokonał w bitwie o Wyspę Śmierci,i którego nie mamy zamiaru ujrzeć po raz kolejny.Jeżeli ich zbeszczeszczone stopy staną pod murami warowni, nie sądze aby ‘d ragnarok był w stanie powstrzymywać te potwory przez okres jednego okresu pełni księżyca.
-Czy lud asarinów nie mógł by wspomóc naszego wspólnego sprzymierzeńca? Lord Findul władający kniejami leżącymi najbliżej warowni człowieka nieszczyci się głupotą ni arogancją,ani brakiem znajomości strategii.A dotego zna zwierzoludzi lepiej niż my.
-Tak to prawda, w tej chwili nawet poznaje ich coraz bardziej.
-A pobratyńcy niewspomogą swoich braci nawet w takiej sytuacji?
-Być może by mu pomogli, ale dopiero po śmierci szlachcica i jego wiernych poddanych ,gdyż jak ludzie którzy odziedziczyli spadek po Caledorze II, na wojne przygotowywują się zbyt długo, aby móc tego dokonać.
Książe Bellaner zamyślił się. Przez jego umysł przebiegało wiele wątpliwości dotyczących sytuacji podanej przez zwiadowcę. Sojusznik wiele razy pomagał mu, gdy jego ziemie były zagrożone. Z drugiej strony jego ziemie należały niegdyś do królów feniksa, tak więc ludzie żyjący na tych ziemiach byli winni to elfowi który za nie odpowiadał. Mało tego, młodsza rasa powinna powinna być poddana, a sam ‘d ragnarok pełnić urząd wasala!
A nawet jeżeli by wyruszył, to czy odniósłby zwycięstwo? Czy rozgromiłby hordy bestii służących mrocznym potęgą, dowodzonych przez namaszczonych, a nie daj jeszcze same demony! Skoro ich armie są zdolne atakować jednocześnie ludzi i asarinów, muszą być niebywale liczne. Stwierdził iż przedstawi tę sytuację radzie magów, a także wiecowi smoczych książąt, gdyż takiemu problemowi niemógł stwiać się sam. Odwołał obserwatora,a następnie udał się ze swojego dworu do biblioteki,w której zapewne o tej porze dnia Arcymag Thranillef czytał po raz dzieśętnotysięczny jedną z księg spisanych jeszcze za Aneriona,a że był on naczelnym czarodziejem w całym Tor Ylanthar,powinien dobrze zaopiekować się sprawą.Idąc ulicami miasta zastanawiał się,ile jeszcze jest dane jest przetrwać jego ludowi i miasto? Elfów więcej było tych które umierały niż tych które się rodziły. Osiedla widniały pustkami.Na pamięć przychodziły mu obrazy z przed wojny o brodę,gdzie uliczki były zapełnione od kupców i klientów,dziatki elfów biegały radośnie,a ich troskliwe matki poszukiwały,a teraz liczył wszystkie napotkane elfy na palcach jednej ręki,gdy już zbliżył się do biblioteki,spojrzał na biały posąg Caledora który ujarzmił potężną rase smoków,aby ramie w ramie walczyły u boku elfów.Czy jest możliwe aby zza wymiarów magii które sam stworzył i uwięził się w nich aby jego lud trwał,aby mógłby teraz spoglądać na to jak teraz jego pobratymcy chylą się ku upadkowi. Podszedł do drzwi Biblioteki,które dla jego magicznych zmysłów były niczym malowane wrota pośrodku wielkiej czarnej ściany.Kiedy wszedł do środka,zastał jedną z czarodziejek która siedziała przed biurkiem,czytając pamiętnik czarodzieja Xsarella.Gdy go ujrzała powiedziała doń
-O,witam waszą wysokość,w czym mogę pomóc?
-szukam Thranillefa,Arcymaga tej biblioteki
-jest na 2 pietrze
Bellaner wykonał dworski ukłon i udał się na drugie piętro
Gdy wszedł do Sali w której jak mu podpowiadały jego magiczne zmysły znajdował się Czarodziej,zastał go siedzącego podczas medytacji,przywołał go do rzeczywistości i opowiedział mu o wszystkim co usłyszał z raportu zwiadowcy,a on mu na to odpowiedział
-widziałem to,widziałem armię wypaczonych której liczebność nieznała końca,widziałem jak te zniekształcone kreatury nadziewają na pale głowy swych ofiar którymi byli rycerze armii magnata ‘d ragnaroka i z której niepozostawiali jeńców,widziałem jak na ołtarzach składają w ofierze kobiety albo poprzednio zgwałcone,albo jak były dziewicami to w takim stanie prowadzili na uprzednie tortury,w których to rozebrane całkowicie do naga kobiety układano rozpięte członkami we wszystkie strony,w pętagramach,a następnie kolejno odcinano każdy z nich,i a jeżeli pozostawały już same korpusy wówczas rozbryzgiwano je na mazię jednym ciosem bugazdynu,a za każdym kolejnym wylewem krwi krzyki kobiet tłumiły wiwaty sług mrocznych potęg które brzmiały,,Khorne Khorne!!!!’’
Bellanerem najwyraźniej niewstrząsneły te słowa,tak jak obrazy wstrząsnęły arcymagiem,zapytał się go tylko
-Czy uważasz że mam wyruszyć z odsieczą naszym sprzymierzeńcą?
Po krótkim namyśle ze strony magika usłyszał
-ich armia znacznie przewyższa możliwości twoje i mieczy twojej armii,sądze iż będziesz potrzebywał kilku języków zdolnych recytować zaklęcia,mimo faktu że ludzie są rasą niższą niezasługują na taki los,a potwory które widziałem zasługują na karę.
-Chcesz wyruszyć na front?A jeżeli polegniemy któż ochroni nasze miasto przed wrogami?Nie żyjemy na Ulthuanie żeby sobie na takie rzeczy pozwalać jak śmierci mędrców.
-księżniczka panie,twoja żona zajmie się tymi sprawami,jest ona najzdolniejszą czarodziejką w Tor Ylanthar,i będzie w stanie w razie potrzeby pokierować obroną a także chronić miasto przed mroczną magią.
-Ona…
-tak
Bellaner milczał,lecz po chwili odezwał się:
-d’ragnarok i jego rodzina wiele razy wspierali nas w potrzebie,jeżeli teraz go uratujemy,może w przyszłości nadal być użyteczny.Następnie wyszedł zostawiając magika samemu sobie.Ruszył więc zwołać wiec smoczych książąt i przedstawić im swoje plany,następnie razem zbiorą armię i wyruszą na wschód,musiał również obudzić smoka który miałbybyc jego wierzchowcem,oraz opowiedziec wszystko ukochanej.
Było późne popołudnie,Bellaner ustanowił wiec na wieczór,teraz udał się do smoczego urwiska aby obudzić swą wierną bestię.Przechodząc przez próg jaskini,urzywając pradawnego języka którym posługiwał się sam Caledor,przywołał smoka do siebie.Potwór stanoł dumny przednim,dając znak że jest gotowy do bitwy.Bellaner cieszył się z takiego obrotu spraw,opowiedział mu wszystko,i na razie kazał zaczekać aż zbierze się armia.
Książe powrócił do miasta,i gdy już zaszło słońce nad wiecem wywieszono błękitno-zieloną flage oznaczającą to że każdy elf szlachetnej krwii Caledoru miał się stawić,aby omówić kwestie w sprawie wojny.Istniał on w tym miejscu dlatego iż rodzina książęca która założyła miasto pochodziła z skalistej krainy Caledor i tradycje oraz ustrój przetrwały do dziś,choć z niewielkimi zmianami.Bellaner zasiadł przy wielkim półksiężycowatym stole,czekając aż zbiorą się wszyscy.Przychodzili,a każdego każdego nich władca znał z imienia i nazwiska,każdy z nich stanowił konnego w elitarnym oddziale jazdy,mimo iż to już niesą dawni elfowi dosiadający smoki,to nadal budzili respekt,podziw i grozę.Gdy już wszyscy się zeszli Bellaner przemówił głosem najbardziej władczym,jaki potrafił z siebie wydać.Przedstawiał sytuację na wschodzie,i u ich sojusznika,o której dowiedział się od obserwatora,i od mędrca.Przedstawił także swoją decyzję jaką podją wraz z wizjonerem.Poprzemowie jeden z książąt zabrał głos, a był on młodym i bardzo dumnym elfem,który skrajnie dbał o interesy swojego miasta.
-Książe,owszem masz racjię w sprawie ‘d ragnaroka,ale czyż niezapomniałeś że to jego prymitywny odziany w skury lud zamieszkał na ziemiach i w budynkach wzniesionych przez elfy,i do których by nadal one należały gdyby nie to że król feniks nakazał ewakułacjię, i której my niemoglismy podołać ze względu na całkowite otoczenie przez wojska brodatych barbarzyńców zwanych krasnoludami.Sądze iż ludzie Ci są nam winni wiele za te ziemie,no i jeszcze jakby do tego dodać fakt że Teclis nauczył ich rozpoznawać i władać wiatrami magii….
Nagle Książe mu przerwał:
-Tak to prawda,ludzie są nam wiele winni,ale unosząc się dumą niczego niedziałamy,a nawet jakbyśmy ich niewspomogli to sadze że wielka armia besti podeszłaby pod miasto,gdzie niedalibyśmy jej rady,tak więc wyruszenie na wyprawe jest uważam najbardziej korzystne dla naszego ludu.
Teraz głos zabrał starszy Książe,dowódca oddziału.
-Książe jeżeli mówiż że nasze siły niebędą wstanie sprostać pod miastem armii mutantów,to jak mamy je pokonać w polu?Słyszałem kiedyś o wróżbie tych zwolenników anarchi,asarinów, która mówiła o śmierci ich świętego lasu,który podobno miała spowodować właśnie niezliczona armia zwierzoludzi,może to jest ta armia z przepowiedni?Może ich armie zamiast pójść na nas,pójdą na zdrajców.
Książe odpowiedział
-w taki razie spalą las i pójda na nas,mogą nawet podbić najpierw cały świat,ale nieuniknione jest że jeżeli teraz czegoś niezrobimy,kolejna z armii stanie pod bramami naszego miasta.
Na to kapitan odpowiedział
-Kolejna z armii i najprawdopodobniej kolejna którą uda nam się odeprzeć,wiele razy myśleliśmy że jesteśmy zgubieni,ale nasze mury przetrwały.
-ale wtedy z reguły z odsieczą przyszła nam inna armia,i niezapominajmy że raz była to armia pradziada naszego sprzymierzeńca z zamurów Quenelles.
Kapian ucichł.Bellaner widząc że zjednał swoje zdanie z opnią swych książąt rozkazał aby przygotowali liste oddziałów jakie ostatnia twierdza asurów w starym świecie jest w stanie wyrekrótować.Gdy je odbierał okazało się iż może wziąć ze sobą 3 regimenty kawalerii młodych szlachciców(synów smoczych książąt)2 spore regimenty włóczników z grupami dowodzeniowymi,3 niewielkie oddziały zwiadu,oddział złożony wyłącznie z smoczych książąt,1 spory regiment łuczników, niewielki oddział myśliwych,oddział lekkiej kawalerii ,a także 3 rydwany,oraz 4 balisty i 2 wielkie orły.Siły na papierze niwyglądały tak skromnie jak początkowo przypuszczał,biorąc pod uwagę to że arcymag weźmie ze sobą swoją prywatną ochrone,która należy tylko do niego.Z najbitniejszych postaci w armii widział:siebie,arcymga z licznymi uczennicami i uczniami ,sztandarowego armijnego,a także kapitana smoczych książąt,który był doskonałym wojownikiem a także przyjaciela orłów Galharerhona,który prowadził je do biwy.Stwierdził iż część jednostek zostawi do obrony murów,a był to regiment łuczników,regiment kawalerii szlachty,a także 2 wielkie orły które obiecał pozostawić Galhareon i oddział mistrzów miecza którzy pozostaną z 2 magikami,którzy na pewno przydadzą się w trakcie ewentualnej obrony,no i miasto miało jeszcze Niobe.
Po bardzo ciężkim dniu Bellaner powrócił do dworu.Gdy wszedł do swojej komnaty zastał tam żonę Niobe,spoglądającą w gwiazdy.Książe odezwał się:
-Ukochana ja…
-owszystkim już wiem ukochany,jutro wyruszasz?
-tak,zaraz po ochrzczeniu broni ruszamy na wojne…. Ukochana tobie jest powierzone bezpieczeństwo tego miasta,zostawie Ci kilka oddziałów i twe moce magiczne.
-zadbam o nie jak najlepiej będę umiała ukochany.
-Cokolwiek się zdarzy ukochana pamiętaj że nasza miłość związała nas na wieczność i nawet śmierć jej nierozdzieli
Książe podszedł do niej, chwycił lekko jej twarz i ucałował w usta.
Obudziwszy się rano Bellaner stwierdził że już najwyższy czas. Zciągnął swoje ubranie do spania i na ciało nałożył smoczą zbroję, przygotował również sobie uzbrojenie i nałożył talizman który go chronił, a nalezał do jego rodziny od czasów najdawniejszych. Po czym wyszedł z dworu i poszedł prosto do obozu który już czekał,na jego środku stał smok. Wojwnicy którzy jeszcze nienałożyli zbroi na siebie, stali jedynie z obnarzoną bronią czekając na pozwolenie ochrzczenia swoich mieczy, włóczni,strzał i lanc .Bellaner wydał pozwolenie na chrzest, elfy weszły do rzeki i wymachując bronią w góre i w dół mocząc w wodzie odprawiali swój rytuał, sam Generał również wszedł aby zamoczyć miecz i lancę. Gwardia chroniąca magów ,również weszła, chrzcząc swoje oburęczne miecze w dziwnym tańcu, który zadziwiał nawet samego maga. Bellaner podszedł do niego i powiedział:
-widze że wiedzy i wiosen masz duzo,ale nie masz równie wielkiego doświadczenia wojennego.
Thranillef milczał.
Poczekali aż wszyscy wyjdą z wody,a następnie wyruszyli na wschód, z pomocą ludziom.
Z wysokiej wierzy na wymarsz wojska spoglądała Niobe.


Cytat:
W tym samym czasie w Krasnoludzkiej twierdzy Karak Vengryn, panowało wielkie poruszenie. Ludzie słali do Thoriego Bearcatchera listy z błaganiem o pomoc. Dumny władca choć chciał udzielić pomocy to nie mógł wyruszyć z całą armią, tak jak go proszono. Zdawał sobie sprawę, że zagrożenie ze strony Chaosu jest ogromne, a Krwawy Bóg i jego hordy prędzej dotrą pod mury warowni niż by mogła Krasnoludzka armia powrócić z wyprawy. Dlatego też postanowił wysłać skromny, lecz doborowy kontyngent. Główną jego postacią był Magister Inżynier (zwany tak z przyzwyczajenia, gdyż już dawno był Profesorem Zwyczajnym, a profesurę robił bynajmniej nie z dendrologii, a ze Sztuki Fortyfikacyjnej). Ważną częścią składową sił były najlepsze maszyny jakie się w Karak Vengryn znajdowały. Wszak bitwa miała być obronna, pod murami zamku, a nic się do tego lepiej nie nada niż WBKP (Wyśmienita Broń Krasnoludzkiem Produkcji). Naturalnie i strzelców, oraz młodych, ale walecznych wojowników, także nie zabrakło. W trakcie marszu siły te natrafiły na wojska Elfie... nastąpiła konsternacja...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:49, 03 Lis 2008    Temat postu:

Blady da'Rasta napisał:

Cytat:
Da'Zapominajek - szaman i general ongis wielkiego plemienia Bladych Krzywdzicieli (obecnie raczej w rozsypce) - siedzial skupiony w swoim generalskim namiocie.
- Co to ja mialem...
No wlasnie. Cos mialem zrobic ale za wszystkie glowy pokurczy swiata nie moge sobie przypomniec co...
Na szczescie Da'Zapominajek mial wiernego drucha w osobie nocnego goblina Da'Przypominajka. Teraz tez da'Przypominajek ruszyl z odsiecza swojemu bossowi.
- Da'boss! My isc na wielka wojna! My zrobic przeglad wojsk zanim ruszyc!
- A tak! Wielka wojna! wielki przeglad! Ale da'Przypominajku po co mu isc na ta wielka wojna?
- Hm.... - da'Przypominajek wygladal na troche skonsternowanego - No... Jakby to powiedziec.... My isc.... bo.... byc wielka wojna.... i my zawsze wtedy isc...
- Mniejsza z tym - przewal mu da'Zapominajek - Pamietam jak dzis ze jeszcze wczoraj pamietalem po co tam idziemy. A skoro pamietalem to musialo to byc wazne (inaczej przeciez bym zapomnial).
Da'Przypominajek przyjal ten wywod probjac madrze potakiwac glowa (choc nic przeciez z tego nie zrozumial). Sam dopowiedzial sobie w myslach dalszy plan postepowania z bossem:
Dawac mu mniej grzybow i ziol; Wiecej ruchu i scisla dieta; Moze nawet muzykoterapia?
Da'Zapominajek wdrapal sie na wielki kamien (tylko w ten sposob byl w miare widoczny dla swej przetrzebionej hordy) i zaczal robic przeglad wojsk.
- O, ku@#$%a! - zaklnal cicho w kierunku da'Przypominajka - Chyba zesmy czesci wojsk zapomnieli zabrac!
Da'Przypominajek wdrapal sie na kamien obok bossa. Faktycznie armia wygladala na mocno przetrzebiona...
- Da'Przypominajku dlaczego mi nie przypomniales! Jak moglismy zapomniec zabrac trzeciego szamana, drugich hopkow, drugi klocek orkow i czwartego fasta! A na dodatek zapomnielismy wkleic historie armii na forum!
Da'Przypominajek smutno spuscil glowe po sobie. Dalby sobie ja uciac ze przeciez o tym wszystkim przypominal, a tylko jakas potezna sila zwana Ko'lasem zatrzymala idace juz z pomoca posilki. Ale przeciez boss i tak mu nie uwierzy, bo przeciez nic nie pamieta...
- Muzykoterapia koniecznie! - pomyslal da'Przypominajek - Moze nawet wczasy gdzies na poludniu alebo chociaz krotki pobyt w senatorium?
Powrót do góry
Zobacz profil autora Wyślij prywatną wiadomość


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:50, 03 Lis 2008    Temat postu:

Blady da'Rasta napisał:

Cytat:
jako ze nie wszyscy czytaja temat ostrowsko-turniejowy a ja sie chcialem historia armii pochwalic to wrzucam ja tutaj:

wrzucam historie rasta hordy co w sobote ma zamiar ostrow najechac;
historia jak zawsze z przymrozeniem oka i w oparach absurdu Very Happy
tym razem zawiera tez elementy multimedialne Wink :
http://www.youtube.com/watch?v=gsI36gwg51c




Cytat:
Historia Da’Beenia Mana
Czarnucha dumnego przez bogów wyznaczonego

Da’Boss siedział na skałach i oddawał się swej ulubionej rozrywce – rzucaniem kamieniami w wiszących na pobliskim drzewie pokurczy. Właśnie ważył w łapie potężny kamlot, zamierzając się w pokurcza po lewej. Ten dyndał sobie radośnie – ostatni rzut zgruchotał mu miejsce gdzie wszystkie normalne istoty mają kolano i jednocześnie rozbujał go jak wahadło. Pokurcz wciąż żył. Oddychał głośno i plując krwią.
- Twarde są skurczybyki, nie ma co! – warknął.
Boss podrzucił kamień w łapsku i cisnął. Trafił idealnie – miażdżąc czaszkę.
- No to koniec na dzisiaj – dopowiedział sobie przyglądając się drugiemu pokurczowi.
Ten nie żył już od dawna.
Ork siedział jeszcze chwilę zdając się nad czymś myśleć (o ile orki można posądzać o tak skomplikowaną czynność). Ten jednak był wyjątkowy i rozmyślał całkiem często (no przynajmniej raz na dwa tygodnie). Tym razem, po raz kolejny, próbował rozwikłać zagadkę swojego imienia – Da’Beenie Man. Matka musiała być w niezłym humorku gdy mu je dawała. Człowiek – Groszek… Taaaa… Boss ani nie wyglądał na ułomka wielkości ziarnka, ani zielony nie był – był rasowym Czarnuchem. W ludzkich kanonach piękna lądował w kategorii maszkaronów. Skąd więc to imię? Najstarsze orki w plemieniu wspominały coś o wizycie potężnego króla z wyspy dalekiego zachodu co przywiózł szamanom specyfiki i opowiadał o rasta-świecie. Podobno wkrótce po jego odejściu na świat przyszedł Beenie. Boss nadal nie mógł postrzec związku ze swym imieniem…
Z racji imienia od zawsze miał przechlapane. Ale też szybko nauczył się odgryzać. W dosłownym tego słowa znaczeniu - w wieku czterech lat odgryzł palce starszego dwa razy orka, który postanowił pograć sobie nim w piłkę. Potem jeszcze kilku próbowało się z nim zabawiać, ale kończyli jeszcze gorzej. W końcu gdy czuł że nikt już mu nie podskoczy wyzwał na walkę starego bossa. Pojedynek nie trwał długo. Da’Beenie od razu rzucił się na przeciwnika, przewracając go odgryzając kawałek ucha. Potem gruchnęła potężna pięść i było po zawodach.
- Da’Beenie być boss! Da’Beenie siedzieć na tron! Da’Beenie być boss da’Rasta horde!

*

Z tych przemyśleń wyrwał bossa piskliwy głosik. Mały goblin usiłował zwrócić na siebie uwagę. Boss spojrzał w jego stronę – to był da’Forum – goblin pocztowy.
- No ty gadać! Gadać!
- O wielki bossie da’Beenie Man! Bossie da’Rasta horde! Ja mieć wiadomość! Iść wielka wojna! Na południowe krańce Imperium ruszać wielkie ZŁOOOO! Od wschodu iść złe pokurcze pod wodzą Kolashuta! Od północy mroczni bogowie prowadzić zastępy chaosu! W lasach pod Łowiczem zbierać się bestioczłeki! Martwi wstawać! Będzie rozpierducha!
Da’Beenie splunął - Nareszcie!
- Oni wszyscy iść na gród Ostrav! Tam zgromadzić się wielka siła! Być i pokurcze! I twinkie-winkie! I ci co lecą na Panny Lekkich Obyczajów z Bajora! Nawet żaby im pomagać! Wielka rozpierducha!
- Dobrze być! Dobrze! – ryknął boss – Więcej wrogów – więcej łupów! Więcej krwi! Ty iść teraz rozesłać e-snotlingi do ich wodzów! My za dwa dni my ruszać!

* *

Przyszło ruszać. Da’Beenie rzucił okiem na zgromadzoną hordę. Plemię da’Rasta było gotowe.
- No, normalnie full klimat! Orki, nocne gobosy, dzikusy z południa, chukki i wielki kumpel – da’Big Bob – boss z niedowierzaniem kiwał głową – Chyba się starzeje…
Spojrzał jeszcze na prawo – na flankę wjechały właśnie gobosy na pajonkach. Ich bosik wyginał śmiało ciało pod rytm zapodawany przez bębniarza. Sztandarowy machał beztrosko szmatą do taktu.
- No, wy już przesadziliście z tym klimatem, chopoki! FCG na faście?!


jak sie podobala czesc multimedialna? IMHO zawiera bardzo ladnie ruszajace sie panienki Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:51, 03 Lis 2008    Temat postu:

Leśnik napisał:

Cytat:
Leśni lądują na plażach przy lagunie…

Był mokry mżysty ranek gdy młoda smukła elfka wyszła z namiotu, na pożegnanie posłała buziaka do drugiej roznegliżowanej elfi która pozostała wewnątrz.
- do zo zaś…- pomyślała i poszła na obchód wojska którym dowodziła.
Ponieważ zasady świata Warhammera są debilne i ona jako mimo że faktycznie dowodziła generałem być nie mogła bo jako „niosąca sztandar armii” nie mogła łączyć obu tych funkcji. Już dawno znikła w niej frustracja z tego powodu, w końcu zresztą funkcje generała pełniła jej bliska przyjaciółka. Rozmyślania przerwał jeździec, który w dzikiej furii wgalopował na polanę.
Elfka przez znajomych zwana Lady-BSB bardzo lubiła konie, zresztą sama chciała na tę wojnę ruszyć konno ale ponieważ nie mogła by jeździć w żadnym oddziale kawalerii szybko by zginęła. Niemniej nie przeszkodziło to jej aby zabrać ze sobą 2 oddziały Jeźdźców z całym komandem chempionów nie lubiła ale dla estetyki ich zabrała. Wojna na którą ruszali przeciwko pradawnemu złu wymagała zabrania samych twardzieli i niezłomnych wojów, dlatego też często walczyła w szeregach tancerzy wojny. O tancerzach krążyło wiele legę jedna z plotek mówiła że ich wojownicy i wojowniczki mają jaja i jajniki większe niż kasztany z pradawnego świerku. Takich lujów co się nawet dobić konającą wiewiórkę nie boją trzeba mieć na wojnie gdzie na równi opanowanie i kunszt walki będzie potrzebny. A jak brać lujów to wiadomo że w całym starym świecie nie ma większego niż papcio drzewko co jest od tysięcy lad nie pokonany, do tego czaruje szyszkuje i psychicznie wroga deklasuje. Kolejne 2 oddziały jakie zabrała ze sobą Lady to standard czyli dwa oddziały nimf lasu, no i jeden dziw o jakim w całym lesie nie słyszano, znaczy się klocek łuczników, mało który elf słyszał o klockach (kubikach to i owszem) ale nie o klockach łuczników, ale na życzenie Lady-BSB miał niby ze taki ładny oddział wyruszyć z nimi. No i szła sobie taka ładna armia która zła się nie lekka aby zwalczyć pradawne zło i wcale nie nieśli ze sobą różowej reklamówki.
Pani już znamy jakie armii złe nadciągają
Chytre plany na WE oni mają
Na przedzie bestie z szaflandu nadciągają
W swych szeregach gigiego wystawiają
Potem rasta-horda bardzo odmieniona
Bez 3 magów cisnąć będzie ona
I chadecja niesie zmiany
A my Pani na te punkty ich nie znamy
Chordą wroga zalewają
Ale już tyle nie strzelają
I wampiry będą przecież
Z wodzem co mu ongiś szczęścił Slanesz
Na motorach będzie chaos
Co na meczach iskry robi Laos
Kojonej armii nie znamy
Tylko generała tu i ówdzie oglądamy
Czym on przyjdzie, co do rozpy dobierze
Tego już nie odgadnie żadne zwierze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:52, 03 Lis 2008    Temat postu:

Blady da'Rasta napisał:

Cytat:
Ciężkie czasy
czyli świat oszalał!

Da’Zapominajek przysiadł na skale. Wciąż nie mógł tego wszystkiego zrozumieć.
- Świat oszalał!
Nie było innego wytłumaczenia. A przynajmniej zwariowało plemię Da’Rasta Rude Boyz. Nie znał przyczyny, ale za to jak na dłoni widział efekty. Bitne plemię co zawsze na wojnę ruszało w pełnym ekwipunku teraz wyglądało jak banda przebierańców co wybiera się na maskaradę!

- Może to przez tych dzikusów…

Przyszli przed kilkoma tygodniami rozwrzeszczaną hałastrą. Wymalowali gęby sadzą i wszystkim wmawiali że to magiczne tatuaże co czynią ich nieśmiertelnymi. Prężyli swoje muskuły i przekrzykiwali się który z nich jest większy rude boy. Choć przecież wszyscy wokół wiedzieli że dzikie chopoki spływają jak muchy w ogniu walki. Co gorsza za pieszą hałastrą przypałętała się ekipa dzikusów dosiadająca dzikich świń. Ci to już w ogóle nie znali umiaru w wychwalaniu siebie i swych śmierdzących łajnem „wierzchowców”. Dzikie chopoki przynieśli ze sobą wory pełne jakiegoś zielska, którym palili w ogniskach. Smród unosił się od tego okrutny. A wszystkim zrobiło się w głowach bardziej zielono.

- Tak, to zaczęło się od tych cholernych dzikusów…

Choć później nie było wcale lepiej. Chcąc opanować coraz bardziej rozłażącą się hordę czarnuch da;Rasta rzucił hasło, że idzie Waaagh! I dopiero się zaczęło… Do obozowiska zaczęły się schodzić najróżniejsze elementa. Prawdziwy zielony teatr osobliwości!
Najpierw przybyły nocne gobliny z olbrzymimi zapasami jaskiniowych grzybów. A że dopchały się do kuchni wkrótce cały obóz wpierdalał grzybową. Na efekty nie trzeba było długo czekać.

Nocne gobliny poszły w kowbojskie klimaty i zaczęły dosiadać olbrzymich paszczaków przywleczonych z najgłębszych jaskiń. Z bardzo mizernym skutkiem… Da’Pretty – jeden z szamanów naszej hordy - oświadczył że odkrył w sobie swoją prawdziwą naturę. Odtąd kazał zwać się Baronem i dosiadając olbrzymiego szczura wszem i wobec opowiadał że ta wyprawa ma na celu odbicie jego baronii gdzieś w dziwnym kraju gdzie ludzie żaby zajadają. Za nic też nie chciał już się parać magią.

Z da’bossem nie było lepiej. Zamiast trzymać się potężnych orczych chopoków zaczął przesiadywać z goblinami! Do tego zrobił interes życia – spylił napotkanej karawanie ogrów jednego z naszych gigantów – da’Little Jhona. W zamian najmując na miesiąc czterech tłuściochów z brudną szmatą na kiju!

Ale najbardziej odwaliło szamanowi Da’Haile Selasie! Ten zamiast siedzieć cicho u boku da’Rasta gdzie nie musiał martwić się o swą głowę postanowił poszaleć na olbrzymim latającym jaszczurze! I nawet warda na 5+ nie wziął…

Gdy da’boss zapytał go o proroctwo na drogę ten po obowiązkowej grzybowej zupce, wpadł w trans i zaczął wykrzykiwać:


- Łowicz! Łowicz! My iść na Łowicz!

- Jaki kurwa Łowicz!? Gdzie to kurwa jest! – da’Zapominajek wciąż pamiętał swoją reakcję.

Ale nikt jakoś nie podzielał jego sceptycyzmu, bo po chwili cała horda od najmniejszego snotlinga po da’Big Boba krzyczała: „Łowicz! Łowicz!” No i poszli na ten Łowicz…
Da’Zapominajek wciąż nie mógł tego wszystkiego pojąć. Dobrze, że chociaż on był wekwipowany jak zawsze – spod długiego płaszcza wystawały potężne Dudy of the Zagłada.

- Świat oszalał…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:52, 03 Lis 2008    Temat postu:

Andrew napisał:

Cytat:
Właściwie historycy nie potrafią dokładnie stwierdzić czy takowa wyprawa na szczyt Toron-To w poszukiwaniu zaginionego artefaktu (jakiego nie wiadomo) miała miejsce. Niemniej kronikarze doszukali się paru wzmianek dotyczących pojawienia się w okolicy góry oddziałów różnych ras starego świata. Najbardziej obszerne fragmenty znaleziono w podziemiach twierdzy Karak Norn i dotyczą opisu przebiegu wyprawy oddziału z tej twierdzy. Niestety nie można potwierdzić autentyczności zapisków, brak jest konkretnych dat, imion członków wyprawy (co jest niespotykane u krasnoludów), nieznane jest imię dowódcy jak również sponsora wyprawy, cóż nawet imię autora pozostaje ukryte. Biegli w sztuce czytania krasnoludzkich tekstów doszukali by się krótkich ale barwnych opowiadań, pasujących raczej do karczemnych opowieści niźli kronikarskich faktów…
Czwarty dzień przyniósł w końcu upragnioną rozrywkę. Napatoczył się nam oddział zielonych których po krótkiej acz gwałtownej potyczce wysłaliśmy do gorka czy morka… kto by tam spamiętał bóstwa tych …(tu pojawia się niecenzuralne słowo). Tylko nocniki zdychać nie chciały...Maszyneria nasza kiepsko się sprawiła jeno postrachem będąc dla wroga przez co dla toporów naszych wiecej zabawy było.
Klarowność i bukiet przaśnych i dosadnych sformułowań nie pozwala przytaczać szerszych fragmentów na tak szacownym gremium. Ograniczmy się zatem do poznania jedynie suchych stwierdzeń, choć czasem zdążają się i głębsze przemyślenia…
Strzelcy nasi ciała niemiłosiernie w starciu z bretońcami dali nie posyłając pegazów do Pani na wieczna warte przez co mocno nam one krwi napsuły. Albo...
Dzielnie toporami machali slayerzy i w starciu z dwiema lancami nieźle sobie radzili.
Są jeszcze i dwa fragmenty opisujące starcia z wysokimi i leśnymi elfami niestety zważywszy na dawne urazy krasnoludów wobec tej rasy przytoczyć ich tutaj nie wypada…
Ostatecznie zapiski wspominają, iż artefakt zdobyła inna wyprawa krasnoludzka równolegle z „naszą” go poszukująca.
Zapiski urywają się stwierdzeniem...a po wszystkim biba niezła była


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:52, 03 Lis 2008    Temat postu:

Kolas napisał:

Cytat:
W poszukiwaniu klimatycznych Zigguratów

Ha’sh miał przechlapane od podstawówki. Nawet koledzy w szkole robili sobie z niego jaja. Nie potrafił nawet porządnie skopać hobsnotlinga. To, że pochodził ze znamienitego rodu nie miało znaczenia. Jego ojciec był głównym kapłanem w Zharr Naggrund. W świątynnych pałacach nigdy nie brakło piwa, wina, spirytusu i niewolników z najdalszych krańców Starego Świata.
Co z tego, skoro młody Ha’sh był tylko pośmiewiskiem. Ojciec nie szczędził wysiłków na szkolenia dla młodego beztalencia. Nie dawał sobie rady z walką, nie potrafił parać się magią, był zbyt tępy żeby udawać wypełnianie świątynnych rytuałów. Jego młodzieńcze, sponsorowane przez ojca, wyprawy po niewolników kończyły się przetrzebieniem wyruszającej armii i dostarczeniem paru schorowanych snotlingów, no w najlepszym wypadku gnoblarów...
Ojciec Ha’sha również stał się pośmiewiskiem na salonach. Trzeba było pozbyć się nieudanego synalka...
Plan się powiódł. Gdy tylko Ha’sh odnalazł pięknie ilustrowaną rycinę przedstawiającą różowy, puszysty, okryty cicikiem ziggurat (rycinę podrzuconą przez ojca, a wykonaną na jego zlecenie przez leśne elfy pojmane podczas ostatniej łupieżczej wyprawy), natychmiast postanowił wyruszyć na jej poszukiwanie. Teraz wystarczyło wskazać synkowi jakiś odległy punkcik na mapie, by w tamtym kierunku podążał. Padło na malowniczy nadmorski kurort Skavenblight...
By plan się powiódł, wysłać należało z synem pewne siły wojskowe, by Ha’sh mógł gdzieś w dalekim kraju ponieść malowniczą klęskę, o której nikt w domu nie usłyszy.
Armia składała się prawie jedynie z zielonoskórych niewolników oraz z grupy tak ograniczonych krasnoludów chaosu, że nie potrafiły posługiwać się garłaczami. Ilość maszyn i garłaczników ograniczono do minimum. W końcu nie było po co marnotrawić pieniędzy...
Całej tej bandy, by przypadkiem nie zawrócili ku dolinie Zharr, pilnowało dwóch bullcentaurzych oficerów wraz z gwardią przyboczną, która dać miała drapaka w kluczowym momencie. Niestety do tej ślicznej parady dołączył się zniewieściały kolega Ha’sha, który kochał się w nim od podstawówki – mag Skrol’kad. Lekko pokrzyżowało to plany tatusia, który liczył na wycięcie zbieraniny wyrodnego synalka przez pierwszego lepszego poddenerwowanego maga.
Czy Ha’sh poradzi sobie w dowodzeniu zbieraniną niewolników i plewnych wojów? Czy bullcentaury uciekną w kluczowym momencie bitwy? Czy ochrona przed magią przeciwników będzie wystarczająca? Czy Ha’sh odnajdzie mityczne, klimatyczne Zigguraty? Czy one w ogóle istnieją...? A jeśli tak, to czy rzeczywiście okryte są cicikiem?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:53, 03 Lis 2008    Temat postu:

Handelek napisał:

Cytat:
Kronika Rufusa

22 maj 2438 rok

Była to spokojna noc, jako nadworny skryba spisywałem ilość tegorocznych zbiorów, taka była moja praca.
- 869 funtów zyta, 356 funtów oliwek, 234 funtów jeczmienia... całkiem niezle w porównaniu do, poprzedniego roku, Lord Edwrd bedzie rad.
Pisałem dalej, nagle cos rozerwało sciane cegły zaczeły spadać na podłoge, przez wyrwe ujrzałem dziwne maszyny miotajace głazy. Po chwili rozległ sie hałas. Pekały mury, nawałnica pocisków nieregularnie zasypywała zamek, który powoli sie kruszył - “twierdza” nie była gotowa do obrony, nie było potrzeby jej naprawiać, poniewaz znajdował sie na bardzo spokojnych południowch ziemiach Tilea, rzadko tu przychodziły wojny, a jezli do nich doszło konczyły sie okupem.
Wziałem dokumenty i natychmiast uciekłem wraz z pozostałymi ludzmi do głównej baszty. Ciezko było cokolwiek zobaczyć wiedziałem tylko jedno był to - najazd orków.
Zołnierze nadal utrzymywali sie na pasie murów okalajacych główna baszte i miasteczko. Kiedy katapulty orków przestały strzelać zaczeło switać. Wtedy zobaczyłem watache tych zielonych bestii wokół miasta. Orki wymachiwały zadowolone bronia wtórowały im gobliny, niektórzy z orków trzymali poszarpane płótna z prymitywnymi symbolami. Ludzie byli zdezorientowani nie znali wojennego rzemiosła, a lord Edward – nasz “protektor” wraz z zasłona nocy uciekł, hanba!
Brama padła, orkowie wdarli sie do zamku zaczeli palić i grabić nasz dobytek, nasze całe zycie mozolnej pracy, rozszarpywali niedobitki zołnierzy, zabijali naszych bliskich kłócili sie o łupy nie moglismy nic zrobić, a tylko bezczynnie patrzeć. Jednak i nasz los był przesadzony, to tylko kwestia czasu kiedy główna baszta zostanie zdobyta. Pozostali zołnierze rozdali nam bron: szable, miecze, wielu z nas nie wiedziała jak sie nia posługiwać. Zastawilismy drzwi do baszty tym co było pod reka. Wróg jednak ciagle napierał, nagle drzwi rozbił rozpedzony rydwan zaprzezony w olbrzymie dziki. Sam uniknołem niehybnej smierci unikajac rozpedzonej maszyny, za który natychmiast rzuciły sie zakapturzone gobliny, które udało sie odeprzeć z niewielkimi stratami, nastepnie wpadli orkowie uzbrojeni w dwa zakrzywione i poszarpane ostrza i wbili sie w nasza luzna formacje, wgniotli wielu ludzi w ziemie po czym poszatkowali na małe kawałki, sam uderzony klinga wyladowałem w kacie komnaty. Kiedy otworzyłem oczy wokół mnie lezały ciała poległych towarzyszy. Naprzeciwko stał nocny goblin w rekach trzymał bogato wysadzony kosćmi kij, spogladał na mnie z szyderczym usmiechem.
Psie! Ty potrfisz psać? - Zapytał.
...Potrafie - Odpowiedziałem.
Prydasz sie - powiedział lakonicznie, po czym uderzył mnie swa laska w głowe, straciłem przytomnosć.

Historie mojej armi chce napisać z relacji schwytanego w niewole cudzoziemca nieznajacego zwyczajów orków i goblinów, a tym bardziej nie majacego pojecia o wojnie. Mam nadzieje, ze na pisze kilka takich czesci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:54, 03 Lis 2008    Temat postu:

Blady da'Rasta napisał:

Cytat:
Green Power!

*
Szyst! Bełt przecial powietrze tuż obok pyka da’Rasta. Szaman skulił się jeszcze bardziej i przyspieszył biegu. Szyst! Aaaagh! Kolejny bełt już nie chybił. Biegnący obok szamana potężny ork zatoczył się i padł na kamienie. Z jego karku wystawały lotki krasnoludzkiego bełta.
- Chędożone pokurcze! – syknął da’Rasta.
Powiedzieć że horda znajdowała się w odwrocie byłoby zbyt poprawne politycznie - horda spierdalała. Całą szerokością zbocza pędziły na łeb na szyję orcze i goblińskie zastępy. Rozbite, w totalnej panice wpadały na siebie, skutecznie uniemożliwiając zaprowadzenie jakiego porządku. Buuum! Potężny kamienny głaz z katapulty trafił centralnie w głowę da’Bounty Killa, gdy ten próbował wrzaskiem powstrzymać uciekających. Z impetem wbił go w glebę i zredukował wzrost czarnego orka do rozmiarów snotlinga. To nie mogło robić za dobry przykład. Chaos w szeregach uciekających jeszcze się pogłębił choć przed momentem wydawało się że osiągnął już apogeum. Jebut! Da’Rasta nie musiał się odwracać. Znał ten odgłos – plujące kulami ogniste działa pokurczy. Skonstatował że skoro jeszcze biegnie to znaczy że nie w niego mierzyli. Odwrócił się i ujrzał zataczającego się da’Little Johna. Gigant wykonał kilka karkołomnych kroków po czym z łoskotem padł rozgniatając swym cielskiem z pół tuzina gobosów.
- Trudno jednak zachować równowagę będąc pozbawionym głowy – stwierdził odkrywczo szaman i swoją pochylił jeszcze niżej – Podobno tylko karaluchy żyją bez głowy do tygodnia. Może następnym razem zebrać armię robali?
Kanonada artylerii zdawała się cichnąć. Na szczęście brak kolan uniemożliwiał krasnoludom szybkie pościgi. Horda powoli uciekała poza zasięg morderczego ostrzału. Choć kamienne pociski katapult wciąż masakrowały uciekających. U dołu zbocza da’Rasta dostrzegł zarys lasu. To była ich ostatnia nadzieja. Schronić się wśród drzew, odpocząć, przegrupować i ruszyć znów. Przez bronioną przez pokurcze przełęcz, prosto na Ostrov, stary kislevicki gród, a potem na rodzinne Badlandy. Do domu: gdzie trawa jest zielona, a mięso świeże nie biega w pełnej płytowej zbroi z dwuręcznym toporem...

**
Późnym popołudniem rozbite oddziały zaczęły się zbierać na polance, gdzieś w pośrodku pradawnego lasu. Horda nie przedstawiała się imponująco. Wielu nie dotarło na punkt zbiórki – da’Rasta wciąż miał przed oczami próbę szalonego slalomu między drzewami goblińskich rydwanów. Próbę godną goblińskiej fantazji, choć oczywiście zakończoną całkowitym fiaskiem. Także ci którzy dotarli nie wyglądali jak wypisz-wymaluj niezwyciężona horda. Wyglądali raczej jakby przejechał po nich imperialny walec parowy. Obraz nędzy i rozpaczy. Orków zostało niewielu. Ledwo na jeden oddział. Jego osobistą obstawę dzikusów można by policzyć na palacach obu rąk, gdyby tylko któryś o orków potrafił liczyć od więcej niż czterech... Pod zagajnikiem rozłożyły się resztki nocnych goblinów doglądając niepokorne squigi. Da’Big Bob z głupim wyrazem twarzy wpatrywał się w oderwaną kulą armatnią głowę brata. Za to da’speed freakow przeżył całkiem sporo – ocenił da’Rasta – widać szybki wilk czy pajonk pod dupą znacznie zwiększa szansę na przeżycie każdego kolejnego dnia – kolejna złota myśl szamana. Dziś wspinał się na szczyty swych możliwości intelektualnych.
Da’Preety podał orkowi skręta. Szaman zaciągnął się głęboko.
- Przynajmniej fajkowe zioło dobre na tym zadupiu rośnie.
Wypuścił potężny obłok dymu. I zamrugał nerwowo oczami. Dałby sobie głowę odrąbać, że zagajnik pod którym rozłożyły się gobosy jeszcze przed chwilą stał bardziej na lewo... No, może nie głowę, a ze dwa palce. W zasadzie, po co mu tyle palców? Tego nigdy nie mógł pojąć.
- Znowu się ruszył skubany! – fuknął da’Rasta.
Nerwowo rozejrzał się wokół. Te krzaki po lewej też zdawały się poruszać, i te po prawej, i z tyłu...
- Kurwa! Co jest! – splunął wyrazie podkurwiony – Aż takie mocne to ziele nie jest!
I wtedy zrozumiał. Był to wszak dzień, w którym osiągnął szczyty swoich możliwości intelektualnych. Przypomniały mu się te wszystkie historie, które opowiadano mu gdy był jeszcze małym. O chodzących krzakach i przerażających drzewach-mordercach. O elfach które potrafiły znikać między drzewami, a których łucznicy potrafili odstrzelić snota z odległości pięciuset kroków. Nie rozumiał tylko dlaczego kazali mu zawsze oglądać się do tyłu gdy pochylał się by zebrać jakiegoś smakowitego muchomora. Gdy dorósł zrozumiał i tą dobrą radę...
Da’Rasta rozejrzał się ponownie. Teraz już widział dokładnie. Zagajnik przy gobosach – to raz. Brzóski po lewej – to dwa. Pośród sitowia dostrzegł refleks światła odbijający się od grotu strzały – to trzy. Usłyszał ciche rżenie koni za plecami – to cztery. No i ten potężny dąb co jeszcze przed chwilą stał dobre sto łokci dalej – to pięć. Nie miał wątpliwości – byli otoczeni.
- Spokój chopoki! Bez nyrwów! My być otoczeni przez leśne stwory! – krzyknął donośnie – Bez nyrwów! Wasz boss z nimi gadać! Siedzieć na dupach!
Setki ślep wlepiło się niego. Wyrażały wszystko tylko nie spokój i chęć siedzenia na dupach.
- Jak któryś ruszy dupę to ja mu sam nogi z tej dupy powyrywać! – warknął szaman, a po chwili krzyknął najbardziej przyjacielsko brzmiącym tonem głosu na jaki może się zdobyć ork – My nie chcieć się bić! Wy wyjść i my rozmawiać!
Wydawało się jakby cały las się poruszy. Zagajniki podeszły jeszcze bliżej. Tak samo dąb. Za sitowia wyszli elfi łucznicy wciąż mierząc w orki ze swych śmiercionośnych łuków. Z tyłu na polanę wyjechali dziko wyglądający jeźdźcy. Da’Rasta starał się bezgłośnie przełykać ślinę – byli otoczeni ze wszystkich stron. Bezszelestnie, spośród drzew, na polanę tuż przed ognisko przy którym siedział szaman wyszło kilkoro elfów. Ich ruchy były miękkie, a ciała całe pokryte tatuażami. Wśród nich szły dwie kobiety. Ta po lewej, rudowłosa wspierała się na solidnym kosturze oplecionym zdającym się poruszać bluszczem. Ta druga, blondynka, dzierżył w rękach potężny sztandar z wymalowaną na nim dziwną plątaniną nagich ciał. Da’Raście nie wyglądało to na zapasy.
Ork nerwowo spojrzał do tyłu. Siedzący tuż obok da’Preety i da’Brave – szamani nocnych gobosów też wcisnęli dupska w mocniej siedziska – oni już też wiedzieli czemu należy uważać na tyły zbierając grzyby...
- Ja być da’Rasta, wielki szaman i warboss da’Rasta horde! Najbardziej reggae hory na całych Badlandach! Kto wami dowodzić?
Elki spojrzały po sobie z konsternacją.
- Tu mamy akurat do czynienia z sytuacją dość... specyficzną – zaczęła blondynka po prawej, ta wsparta o drzewiec, na którym wisiał sztandar - Ja zowiem się Leshnee’shka, i w zasadzie dowodzę. Bo i biję się najlepiej, i mam supermega magiczną aurę ochronną pradawnej puszcz, i w ogóle... Ale... ponieważ noszę ten supermega sztandar pradawnej puszczy... To formalnie nie mogę dowodzić... W zasadzie powinnam, ale nie mogę... Jest taka reguła pradawnej puszczy... Rozumiesz, szamanie?
Da’Rasta przecząco pokręcił łbem.
- To w końcu kto wami dowodzić?
- No... formalnie to dowodzi naszym zagonem pradawnej puszczy ta oto Lady Gaj, nie mylić z..., no wiesz – elfka wyczekująco spojrzała na orka, a widząc znów przeczące gesty da’Rasty kontynuowała ze zrezygnowaną miną – zresztą nie ważny z czym nie mylić. Choć jak już wspominałam to ja w zasadzie powinnam dowodzić i faktycznie...
- To z nią mam ja rozmawiać? – przerwał mu szaman.
- No, nie. Ona jest piewcą magii pradawnej puszczy i rozmawia głownie z lasem pradawnej puszczy – zaczęła wyjaśniać Leshnee’shka – Wszelkie decyzje bieżące podejmuję ja, choć jak wiesz formalnie...
- Tak, wiem, choć formalnie ty nie być dowódca! – przerwał lekko zirytowany przedłużającą się rozmową da’Rasta (rozmowy nie należały bowiem do jego ulubionych zajęć; uważał je za bardzo męczące i stresujące; zwłaszcza gdy w grę wchodziły zdania podwójnie złożone).
- Więc pani Leshnee’shko, my tu tylko rozbić obóz na noc i my jutro sobie pójść i wszystko być jak było. My tu zajść przypadkiem bo my mieć małe problemy ze zorganizowanym odwrotem... – da’Rasta zaryzykował grymas, który w jego mniemaniu miało być uśmiechem.
Wykrzywiona twarzyczka elfki pokazała, że nie do końca chyba zrozumiała ona intencje szamana.
- Wtargnęliście do pradawnej puszczy, której strzeże nasz zagon pradawnej puszczy! I musicie zginąć! Tajemnica pradawnej puszczy nie może zostać ujawniona! – wypowiedziała to lekko patetycznym i znudzonym głosem – Mogę wam jeszcze wyrecytować całość klątwy pradawnej puszczy, ale... Szczerze mówiąc nie jest ona najlepiej napisana i... nie da się ukryć, że autor miał uporczywe upodobanie do wyrażenia „pradawna puszcza”...
- Jednym słowem, być wpierdol? – tym razem da’Rasta nie zdołał bezgłośnie przełknąć śliny.
Elfka potakująco kiwnęła głową.
- Nie chodzi nawet o to że coś do was mamy. Musisz zrozumieć – takie są zasady pradawnej puszczy – rozbrajająco wzruszyła ramionami.
- Chędożone pokurcze! – zaklął szaman.
- Coś rzekł?
- Chędożone pokurcze! To przez nich mu musieć spierdalać... znaczy wycofać się tu... – gdy da’Rasta to mówił oczy wszystkich elfów zapłonęły nagłym blaskiem.
- To zmienia postać rzeczy! – szybko wtrąciła się Leshnee’shka – Bo pierwszą i nadrzędną zasadą pradawnej puszczy jest: anihilacja istot bez kolan! – dalej ciągnęła już uśmiechnięta - Tak więc możemy uznać, że to że wpadliście tu na chwilkę to wina tych pokurczy i w związku z powyższym możemy uznać bieżący incydent za niebyłe i nieistotne naruszenie zasad pradawnej puszczy.
Da’Rasta z głupią miną wpatrywał się w elfkę. Powiedzieć że nie wszystko zrozumiał było grubą przesadą – nie rozumiał tego nie w ząb.
- To znaczyć, że wasza decyzja być taka że my móc sobie bezpiecznie stąd iść? – niepewnie zagadnął ork.
- Właśnie tak – potwierdziła uśmiechnięta elfka – Choć tak dla porządku to decyzję tą musi potwierdzić Lady Gaj, nie mylić z... zresztą nie ważne z czym, bo ja...
- Formalnie nie być dowódca! – to akurat szaman dał radę zapamiętać.
Rudowłosa elfka twierdząco skinęła głową.
Głośnie westchnienie ulgi przetoczyło się po zgromadzonej na polance hordzie. I wtedy da’Rasta wpadł na plan! Tak, to był dzień, w którym osiągał szczyty swych możliwości intelektualnych!
- My nie lubić pokurczy, wy nie lubić pokurczy! My mieć zielona skóra, wy mieć zielone ciuchy! Może my iść razem złoić dupska pokurczom? Green Power! Greenpeace! I w ogóle wszystko green! – pamiętając jaki efekt wywarła na elfce jego poprzednia próba uśmiechu, tym razem starał się unikać tej formy komunikacji niewerbalnej.
- Ja w zasadzie nie widzę nic przeciwko. Szczerze mówiąc bardzo podoba mi się ten plan bo dawno nasz zagon pradawnej puszczy nie miał sesji wyjazdowej – odpowiedziała Leshnee’shka – Choć tak dla porządku to decyzję tą musi potwierdzić Lady Gaj, nie mylić z... zresztą nie ważne z czym, bo ja...
- Formalnie nie być dowódca! – to akurat szaman dał radę zapamiętać


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:54, 03 Lis 2008    Temat postu:

Matt napisał:

Cytat:
Odkopana w archiwach saga o jaszczurze imieniem Xerox. Są to historie armijne z dwóch turniejów - Polconu'05 (sojusz z doomdiverem) i turnieju Buhajowego gdzie w jednym ze scenariuszy występował samotny łowca:

===============================================
„Przygody Xeroxa”

ku uciesze gawiedzi spisał Matt

rozdział I „Pol’kon”

- Ksss! – zasyczał Xerox ze złością kiedy złapany przez zwiadowców ungor opowiedział o dwóch szamanach zwierzoludzkich zbliżających się z hordą bestii w kierunku obozu jaszczuroludzi. Zdał sobie sprawę, że biorąc na wyprawę do dżungli Blaa’zhee-Jeew’ka tylko jednego skinka-kapłana sporo zaryzykował. Tym bardziej że kapłan Phixi był świeżo wylęgłym skinkiem i stawiał pierwsze kroki w posługiwaniu się magią. Na szczęście, jako naznaczony przez Przedwiecznych, otrzymał od Starego Ropucha magiczny diadem, który mógł wspomóc zaporę magiczną w przypadku starcia z bestiami.
Szybkim ruchem ramienia pokazał strażnikom, że mogą zabrać więźnia i przygotować z niego wieczorny posiłek (podobno młode ungory z grilla smakują podobnie do hodowanego przez ludzi bydła). Ten jednak wyrwał się potężnemu jaszczurowi i padł przed Xeroxem z błagalnym bekiem... – beee, darujcie potęęężny paaanie jaszczurze! darujcie, a zdradzę wam sekreeet... Xerox wstrzymał gestem strażnika zamierzającego złamać jednym ruchem potężnego ogona kark ungora. - Xsss, co takiego możesz mi powiedzieć czego nie wiem?
- Mój pan, Murghor, wysłał ungorów, w tym mnieee, na poszukiwanieee Cieeebie...
- Xexexe, mam, kss, wrażenie, że to jednak my cię znaleźliśmy.
- tak panie - jeszcze głębiej skłonił się ungor. – Murghor rozkazał przeeekazać Tobiee, że zna położeeenie obozu potężnego Baar’Teeza – tego którego i Ty szukasz.
- Xssss! A skąd wy – podłe bydlaki – możecie wiedzieć gdzie w tej dżungli Blaa’zhee-Jeew wredni ludzie zorganizowali swoje tajne spotkanie zwane Pol’konem?
- Wybaaabeeebaaacz o paanie! Ale Slanesz objawił mężnemu Murghorowi miejsce gdzie człowieki zamieeerzają odprawić swojeee dwudzieeeste, jubileuszowe orgieee...beee... w końcu on jest panem rozkoszy.
- Dobrze, ksss, nie zjemy cię dzisiaj... idź, przekaż swemu panu, że ssspotkam się zzz nim na północnym brzegu jeziora – niech przybędzie ssam, rozmówimy się w sprawie ewentualnego wssspólnego ataku na obóz Baar’Teeza vel Morfaera. Przyda nam się sssojusznik, nawet jeśli miałby być nim twój passskudny ród. Nie zapomnij dodać, że bitwa może okazać się ciężka jako że na obchody Pol’konu zaproszeni zostali inni potężni wodzowie, tacy jak
Blado-Zielony da Rasta, Balzer z twierdzy Breslau, Fuj-Ron, Gładki Siak z synem czy wielki
Woj Tasu...
- A wy, ksss, w takim razie idźcie złapać coś innego na kolację, skoro puściliśmy tego kozła wolno – rozkazał Xerox strażnikom po tym jak ungor wybiegł w pośpiechu z obozowiska jaszczuroludzi zanim zdążyli się rozmyślić co do zmiany wieczornego menu.

rozdział II „Samotny Łowca”

- Ksss! - zasyczał Xerox ze złością, słysząc głośny rumor na zewnątrz szałasu stanowiącego jego tymczasową kwaterę główną. Straszliwie bolał go łeb po ostatniej nocy, kiedy to wraz z resztą armii dał się nabrać na matactwa sługusów Slanesza i wbrew woli Starego Ropucha, nie do końca wiadomo czy również własnej, wziął udział w obchodach starożytnego święta rozkoszy – Pol’konu. Miała to być wyprawa która raz na zawsze zakończy obchody Dnia Wielkiej Orgii jako niezgodne z planem Przedwiecznych.
Niestety, Stary Ropuch nie wziął pod uwagę, że jaszczuroludzie okażą się podatni na moc Slanesza. Bóg chaosu doskonale wiedział jak i gdzie szukać słabych punktów nawet w zimnokrwistej, wypranej z emocji psychice łuskoskórych...
Kluczem okazał się napój, sporządzony przez Babkę Murghora, zwany herbatą. Wywar ten, doskonale znany w Cathayu (doprawiony dodatkowo przez Babkę), miał podobny wpływ na jaszczury co alkohol na inne rasy zamieszkujące Stary Świat – Xerox po raz pierwszy w życiu miał WIZJĘ! Tak! Coś, co podobno zarezerwowane było tylko dla wielkich Slannów jako bezpośrednich spadkobierców Przedwiecznych, stało się jego udziałem! Wreszcie zrozumiał dlaczego kontakty z handlarzami Cathayu były pod tak ścisłą kontrolą Slannów – nie chcieli dzielić się wiedzą z podwładnymi.
Niestety były też skutki uboczne. Kiedy obudził się rano po całonocnym piciu herbaty pamiętał tylko że latał... oooh... wreszcie pojął czemu jeźdzcy terradonów tak zaciekle bronią swoich podniebnych wierzchowców przed zjedzeniem, nawet przez własnego wodza! Wspaniale było latać – musiał tylko spytać któregoś z nich czy zawsze tak okropnie boli potem łeb. Poza tym niewiele zrozumiał z WIZJI – aby wiedzieć więcej, musiał koniecznie zdobyć magiczny napój Murghora, niestety bestia ulotniła się gdzieś wraz ze swoimi podwładnymi zaraz po zakończeniu obchodów Pol’konu.
-Kssss! Csso zssa hałasssy! Już chciał zbesztać strażników, kiedy przez otwór wejściowy do szałasu wkroczył ogromny saurus – rozmiarem bliski kroxigorom (z tych mniejszych).
U pasa dyndało mu ostrze lśniące błękitnym blaskiem... O Tzunki! Miej nasss w sswej opiecsse! Zasyczał Xerox, padając na ziemię przed
Wielkim Generałem Ixtlipolopxitlizcatlem, Najstraszniejszym ze Sterydozaurów.
Już wiedział że jego misja zakończona i lepiej było zjeść własny ogon niż dać się nabrać sługusom Slanesza...
-HssxczzzzsSCszzsacscascooszasxxxshszsc, ffhhzscscsfrossxxxccaaczczsszcsrzczsza, chressszsczżżsoosufscuszszczkżżżż! wyharczał cichutko z głębi swego przepastnego gardła Wielki Generał Ixtlipolopxitlizcatl, Najstraszniejszy ze Sterydozaurów.
(Niestety dla nas użył sposobu porozumiewania się polujących kameleonów, który zapewnia niewykrywalność przez wroga, jako że brany jest za odgłosy dżungli, utrata dolnej szczęki w zderzeniu ze stegadonem, mimo wielu prób magicznej reperacji dokonanych przez Starego Ropucha, uniemożliwiała Wielkiemu Generałowi Ixtlipolopxitlizcatlowi, Najstraszniejszemu ze Sterydozaurów normalne porozumiewanie się).
Xerox prawie rozpłaszczył się na ziemi przed Wielkim... Ixtli (niech będzie dla skrócenia), gdyż owo charczenie stanowiło zbiór najstraszliwszych przekleństw jaszczurczych (nie będziemy ich tłumaczyć ze względu na szeroką dostępność niniejszego tekstu dla nieletniej publiki).
Po pokazaniu Xeroxowi gdzie jego miejsce, Wielki Ixtli obrócił się na pięcie (o ile w stopie jaszczura można wyróżnić takie miejsce) i wyszedł z szałasu wycharkując na lewo i prawo rozkazy do zmieszanych i zawstydzonych swoją nocną postawą (a raczej jej brakiem), byłych już podwładnych Xeroxa. Musieli szybko doprowadzić się do porządku po tym jak obudzili się w dżungli Blaa’zhee-Jeew’ka wśród ruin starożytnej sali gimnastycznej (gdzie pod koniec Pol’konu chyba wszystkie bestie Murghora postanowiły załatwić pilną potrzebę).
W przeciwnym wypadku Wielki Ixtli najpewniej poczęstował by nimi swój doborowy regiment Zmarzniętych.
Na szczęście nad wszystkim czuwał jego wierny adiutant Xapolicaztloxolixtlimox, zwany Skinolot ze względu na specjalny płaszcz umożliwiający szybowanie nad polem bitwy.
Wkrótce cała armia była gotowa do wymarszu. Czekali tylko na Xeroxa, który po zbesztaniu przez Wielkiego Ixtli nadal leżał na podłodze szałasu sparaliżowany strachem i jednocześnie brakiem zrozumienia dla powodu dzięki któremu jeszcze żył. Z odrętwienia wyrwał go dopiero odgłos zbliżających się kroków – to mógł być Wielki Ixtli, a nie wolno było pozwolić mu na siebie czekać... Kątem oka dostrzegł jeszcze leżący na ziemi woreczek z herbatą „a jednak udało mi się ją zdobyć” pomyślał uradowany, zapominając wszelako że przehandlował za niego magiczny diadem biednego kapłana Phixi (kolejny powód dla którego powinien zostać posiłkiem wierzchowca Wielkiego Ixtli, dobrze że na razie nie zdawał sobie z tego sprawy). Wiedział tylko, że na najbliższym postoju skosztuje wywaru i być może ból łba minie.
Chwycił woreczek z herbatą, która, jak się okazało w bitwie mającej nastąpić niedługo po wymarszu jaszczuroludzi z obozowiska, miała działanie wzmacniające – była to bowiem, przypomnijmy, czarodziejska herbatka Babki Murghorzyny. Sprawiała krótkotrwały wzrost siły, wytrzymałości i szybkości pijącego, powodując jednocześnie wydzielanie przykrego odoru – wszelkie żywe istoty trzymały się odtąd z dala od Xeroxa. Na najbliższym postoju otrzymał więc przydomek samotnego łowcy...
===============================================

najprawdopodobniej w związku z urodzinami powstanie kolejny odcinek, stay tuned! Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:55, 03 Lis 2008    Temat postu:

Blady da'Rasta napisał:

Cytat:
Full wypas

- Cóż, dzień jak co dzień – pomyślał Da’Rasta i cisnął potężnie kamieniem.
Głaz poleciał ze świstem i głucho gruchnął w zbroję wiszącego na gałęzi pokurcza.
- I gdzie być teraz to twoje imadło? – burknął ork i spojrzał pod nogi w poszukiwaniu kolejnego materiału na pocisk.
- Kamloty się skończyły... – stwierdził z dezaprobatą – Trza by dupę ruszyć...
Krasnolud zatrzeszczał w swej zbroi próbując rozpaczliwie uwolnić się z więzów. Oczywiście na próżno.
Da’Rasta siedział zasępiony. Nawet jego ulubiona rozrywka – rzucanie kamieniami w wiszących na pobliskim drzewie pokurczy – nie dawała mu dziś satysfakcji.
Wiszący krasnolud zabełkotał coś chrapliwie. Pewnie miotałby teraz najgorsze przekleństwa gdyby tylko jeden z pierwszych kamieni nie zmiażdżył mu szczęki. Da’Boss nie lubił gdy jego cele mu się odszczekują.
- Niby daje rade, niby nie daje... – Da’Rastę wyraźnie to gnębiło – Niby tu, w okolicy, wszyscy robić w zbroję na sam widok moja horda, ale jak my iść z chopakami gdzieś dalej to już nie być tak dobrze...
Na drzewie, tuż ponad krasnoludem, wylądował potężny sęp. Głośnym skrzeczeniem zdawał się informować wiszącego, że bardzo lubi świeże bitki.
- Niby ja być krzywdziciel, niby ja nie być...
Z tego posępnego stanu wyrwał go piskliwy głosik.
- Dzień dobry! Nazywam się da’Czesio!

Ork spojrzał w kierunku skąd dobiegał głosik i ujrzał małego snotlinga. Poznał go od razu – to był da’Czesio – snolting pocztowy. Stał obok bossa z tym swoim przyklejonym uśmiechem, który zawsze tak go wkurzał. Da’Rasta nie zdecydował się jednak na szybkie zakończenie konwersacji przy użyciu topora. Z dwóch powodów. Po pierwsze wiedział już, że takie rozwiązanie jest całkowicie nieskuteczne. Po powrocie z kursu do Sylvanii snotling wrócił z lekka zmieniony. Nie dość że jeszcze bardziej zzieleniał i zaczął mocniej cuchnąć, to zyskał jakąś niesamowitą odporność na ciosy. Potrafił się pozbierać po każdym. A trzeba przyznać że da’Rasta wypróbował ich na nim wiele. Z resztą, po drugie, dziś ork nie miał nastroju...
- Guärmawi Qädamawi Haylä Sellassé, negusä nägäst zä'Ityopya, moa anbessa zä'emnägädä yehuda, seyum Egziabhér znaczy Boss bosów Cesarz da’Haile Selassie I, Zwycięski Lew Plemienia Judy, Wybraniec Boży, Król Królów Etiopii powiedzieć do da’Czesia żeby wezwać da’Rasta na rozmowa. Potemu da’Czesio szybko biec i wzywać da’Rasta.
- Dobrze da’Czesiu – ork jakoś nie poznawał sam siebie, gdy w spokoju gadał ze snotlingiem zamiast zdzielić go pięścią między ślipia – A ty wiedzieć może co Da’Ras Tafarai chcieć mi powidzieć?
Piskliwy głosik zaśmiał się wesoło.
- Da’Czesio wie! Da’Czesio wie! – pokrzykiwał podskakując – Wkrótce być wielka rozpierducha!

*

Wiekowy Da’Haile Selassie siedział na masywnym skalnym tronie owinięty skórami. Choć postępująca starość uniemożliwiała mu już wojenne wypady, to liczne blizny mówiły, że nie zawsze tak było. Królów król i bossów boss był żywym bogiem rasta hordy. To w jego wizjach wielki Jah objawił orkom swą wolę – by szły i siały wszędzie typowo orczy peac&love. No i święte ziele oczywiście. I trzeba przyznać, że pod rządami da’Haile Selassie sporo się chopoki nasiały...
- Ja wezwać cię, da’Rasta, bo ja widzieć co cię trapić – zaczął powoli Boss bossów, by po chwili zrobić sobie przerwę na kilka pyknięć ze świętej fajki – Ty myśleć: niby ja być wielki boss, niby nie... – znów kilka głębokich wdechów – Niby ja lać wszystkich, niby nie...
Da’Rasta potakująco kiwał głową.
- Ale ty się nie martwić! Jah być ze mną i ja mieć dziś w nocy wielka wizja! Wielka wojna iść przez nasze ziemie! Wielka siła wojska tu zmierzać! Wszelkie rasy i plemiona!
Da’Rasta gwałtownie uniósł głowę. Czerwone ślepia zaświeciły się dziko. Tego było mu trzeba! Wielka wojna! Wielki bój! Wielka chwała!
Boss bossów skwitował tą nagłą odmianę wszystko-rozumiejącym uśmiechem między jednym machem a drugim. I kontynuował podekscytowany:
- Ja widzieć ty nieść chwałę dla Jah, reggae i świętego ziela! – rzekł podając da’Rasta świętą faję.
- Ty dostać wielka armia! Sama siła! Horda orczych chopoków, dzikusy z południa, nocne gobosy z ich jaskiniowymi bestiami, nawet wielkie bliźniaki – da’Big Bog i da’Little John – oni wszyscy iść z tobą!
Da’Rasta wysoko uniósł topór w górę.
- No normalnie full wypas opcja! Czyste PG! Zero klimatu! – burknął pod uchem.
- Da’Rasta, ty być gotów?
W odpowiedzi zamiast potężnego ryku usłyszał krztuszący kaszel – ciężko jest krzyczeć na wdechu...

* *

Początkowy optymizm dawno już minął. Da’Rasta był coraz bardziej przekonany, że cała ta eskapada mocno śmierdzi. I nie chodziło tu bynajmniej o da’Czesia. Znajomy smrodek snotlinga zdawał się pachnidłem przy tym co unosiło się w powietrzu. W powietrzu unosił się przenikliwy smród nadchodzących kłopotów...
Bo to wszystko wyglądał za dobrze. Za różowo, by dobrze się skończyć. Hordę da’Rasta dostał wielką. A i siły w niej nie brakowało. Do tego przydzielono mu trzech potężnych szamanów. Maszyny i kupę zaplecza. Wszystko wyglądało zbyt idealnie. Nawet piach stepu który przemierzali zdawał mu się jakby odmalowany...
Da’Rasta przystanął na chwilę, czymś zaniepokojony. Wrzask i gwar maszerującej hordy zniknął jak cięty nożem gdy poszczególne oddziały zatrzymywały się na szczycie wzgórza które forsowali. Da’Boss ruszył w tę stronę. Wkrótce i on stanął jak wryty. W dolinie o jego stóp, jak okiem sięgnąć ciągnęły się nieprzebrany tłum wrogów. Pokurcze, elfie pomioty, ludzie i wszelkiego rodzaju chaośnicze pomioty. Da’Rasta już wiedział co mu tak śmierdziało. Splunął siarczyście.
- No to jesteśmy w dupie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum The Vampire Strona Główna :: Opowiadania Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo


Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Charcoal2 Theme © Zarron Media

Regulamin