Forum The Vampire Strona Główna    
  Profil  
FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Prywatne Wiadomości Zaloguj  

Historie Armii
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum The Vampire Strona Główna :: Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:36, 03 Lis 2008    Temat postu: Historie Armii

Cytaty z [link widoczny dla zalogowanych]

*HISTORIE ARMII
*HISTORIE ARMII NA URODZINY STREFY ZERO


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez TheVampire dnia Pon 23:03, 03 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:37, 03 Lis 2008    Temat postu:

Gobos napisał:

Cytat:
a to moja historyjka;

PIEŚŃ I
NOWINA

Drogie dzieci, jeśli chcecie
To opowiem wam historię
O podziemnym, ciemnym świecie
I okrutnej, krwawej wojnie.
Korytarzy tam tysiące,
A wszystkie spowite mrokiem
Miejsca brudne i śmierdzące
Które lepiej obejść bokiem.
Tam się komnat wiele mieści
Gdzie klan Eshin rezyduje,
A jak niosą straszne wieści
To podstępne, wredne chuje.
Słowem wstępu tyle rzekę,
Choć historia moja długa,
Mógłbym nockę całą gadać –
Lecz wam rano trza do pługa.

Ma opowieść się zaczyna
Gdy do wodza szczuroludzi
Dotarła ważna nowina
O metalu cennej rudzie.
Po metal, gromrilem zwany,
Karły ryły tak jak krety –
Kuły z niego młoty, tarcze,
Hełmy, gacie i skarpety.
Gdy dowiedział się wódz szczurów
O konwoju niedaleko,
Pomyślał przez dłuższą chwilę,
Potem rzekł: „Nie można czekać,
Wyruszamy wnet z wyprawą
Aby zabić krasnoludów,
Ku radości mego ludu
I dla chwały Rogatego!”
Jak wymyślił, tak rozkazał
Jednak wcześniej przez godzinkę
Szczerze modlił się w świątyni
Jednocześnie ostrząc finkę.

PIEŚŃ II
KONWÓJ

Opuścimy teraz szczury
I przyjrzymy się krasnalom,
Jak dorobek ciężkiej pracy
Ku rodzinnym wieźli halom.
Szła kolumna małych wojów
Oświetlona pochodniami
Nie nękani przez nikogo,
Ale wszak przygotowani.
Szli równymi szeregami
W stal zakuci wojownicy
Kolumny środkiem zmierzali
Pchając taczki swe, górnicy.
Wszyscy mężni byli bardzo,
A dowodził tym konwojem
Najdzielniejszy wśród nich wszystkich,
Wódz niezwykły – Grong Pierdojeb.

Na przydomek ten krasnolud
Się zasłużył w życiu krótkiem –
Pierdział głośno jak armata
I z morderczym równie skutkiem.
Bąki jego były głośne
Niczym gromy podczas burzy,
Nikt wszak nie śmiał mu wypomnieć
Że grochówka mu nie służy.
Czy był sekret to rodowy?
Czy to ojciec uczył syna?
Grunt, że wiedział Grong Pierdojeb
Jak pośladki swe napinać.
A pożytek z tej zdolności
Był dla Gronga niewątpliwy –
Kiedy pierdział w ogniu walki
Wróg niejeden padł nieżywy.

PIEŚŃ III
BITWA

Gdy napadły na nich szczury,
To kolumna, choć niemrawa,
Dała im zacięty opór –
Rozgorzała walka krwawa.
Nudzić was opisem bitwy
Już nie będę, dzieci moje,
Do jej końca dwóch dożyło –
Szczurów wódz oraz Pierdojeb.
Długo oni się zmagali,
(Więcej wódki, bo zamilknę!)
Aż szczur w serce Pierdojeba
Po rękojeść wbił swą finkę.
Gdy Grong trupem padł na ziemię,
To zwieracze mu puściły,
A zabójcze jego gazy
Wodza szczurów udusiły.

Dwa dni później na to miejsce
Trzy gobliny się natknęły,
Widząc skarbów pełne taczki
Pod opiekę swą je wzięły.
Posłuchajcie więc, dzieciska,
Co wam stary bajarz powie:
Gdzie dwóch walczy, trzeci zyska –
Takie mądre jest przysłowie.

Laughing Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:38, 03 Lis 2008    Temat postu:

Bachmat napisał:

Cytat:

W 5301 roku (krasnoludzkiej miary czasu) nadeszła kolejna, wielka Inwazja Chaosu. Najpotężniejsza twierdza krasnoludzka w północnej części Edge Mountains - Karak Vlag wysłało niewielki patrol swoich wojowników, by sprawdzili gdzie kierują się Hordy Chaosu. Wyprawą dowodził Hergar Largsson - jeden z najzdolniejszych Thane?ów. Towarzyszył mu, niedoświadczony jeszcze, syn Thori. Mimo braku obycia w bitwie już nieraz dowiódł swej odwagi. Razem z innymi, młodymi, krasnoludami, zasadzał się na niedźwiedzie, które następnie łapał i przyuczał do walki jako niezmiernie groźne wierzchowce. Niezwykła skuteczność Thoriego w chwytaniu tych górskich bestii sprawiła, że zyskał on przydomek Bearcatcher (Łowca niedźwiedzi).
Zniszczono kilka małych grup maruderów i pochwycono języka. Armia Chaosu kierowała się na bliskiego sąsiada Karak Vlag - Kislev. Nie jeden raz mężni mieszkańcy tej krainy, stawiali czoła hordom chaosowym i byli najpewniejszymi sojusznikami twierdzy. Nie można było ich opuścić w potrzebie.
Hergar, zdobywszy informacje co do poczynań przeciwnika zarządził powrót, aby przygotować większe siły, które by wsparły Kislevitów. Pozostawił jednak Thoriego na granicy z lodową krainą, z oddziałem wojów, aby wyłapywał pomniejsze grupy pachołków Chaosu. Bearcatcher bowiem, wykorzystując swoje umiejętności łowieckie, dał się już poznać jako doskonały organizator zasadzek na wraże oddziały.
Thori dzielnie niszczył coraz liczniej pojawiających się sług spaczenia, bezskutecznie oczekując na ojca ze świeżymi siłami Krasnoludów. W końcu dotarła do niego straszna, niepojęta wieść: Karak Vlag, przestało istnieć. W głowie młodego Łowcy niedźwiedzi informacja ta zdawała się być niemożliwą. Przecież najpotężniejsze wrota nie mogły zostać sforsowane. Starożytne Runy ochraniały cytadelę przed magią i obcym orężem. Ogromne rzesze wojowników, z których niektórzy pamiętali jeszcze Złotą Erę, broniących swego władcy - Thurgrima Rockbearer'a. To nie mogło się stać. Jakaż armia by tego mogła dokonać? I przejść niepostrzeżenie aż pod samą twierdzę?
Niestety, nieliczni zbiegowie z Karak Vlag potwierdzali straszną wieść - Twierdza padła. Lecz nie dokonała tego jakakolwiek armia, a wszechmocny stwór, z dwiema głowami, siejący grozę i rzucający zaklęcia, których nie były w stanie powstrzymać ochronne Runy, ani najdoświadczeńsi ich Kowale. Istotą która przeniosła Karak Vlag w niebyt był Galrauch - pradawny Smok Chaosu... Lecz od tej pory jakakolwiek rozmowa na temat upadku Twierdzy miała być ucinana.
Ostatecznie przybył także ojcowski oddział, który nie zdążył wziąć udziału w obronie, lecz bez Hergara, który był tak związany z rodzinną twierdzą, że nie mógł znieść tego, iż on - żyje, a Karak Vlag - padło. Topór swój, zdobyty niegdyś na jednym z Championów Chaosu, a także zbroję swą runiczną, polecił przekazać synowi. Sam zaś, ufarbowawszy brodę na pomarańczowo, z poczuciem dyshonoru, udał się na północ, ku granicom potępionych krain, by znaleźć chwalebną śmierć.
Thori poprzysiągł pomstę. Teraz jednak, należało zniszczyć hordy, które wdzierały się już na ziemie Kislevu. Przybył pod stolicę, oblężoną przez Chaos i przyłączył do sił Imperium, które przerwać miały oblężenie grodu. Bardzo już nieliczny oddział Krasnoludów z padłej twierdzy wziął także udział w ostatecznej bitwie pod Grovod Wood.

Po odparciu najazdu. Thori Hergarson zdecydował się założyć nową warownię. Dogodne miejsce znaleziono na granicy z Kislevem, u zachodniego podnóża Edge Mountains. Nadał swemu bastionowi nazwę Karak Vengryn czyli Twierdza Zemsty i złożył przysięgę bezwzględnej walki z Chaosem, oraz odnalezienie i zniszczenie tego, który doprowadził do unicestwienia Karak Vlag.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:39, 03 Lis 2008    Temat postu:

Bachmat napisał:

Cytat:
W czasie Wielkiej Wojny z Chaosem, Hergar Largsson, choć jeszcze młody, dzięki swemu męstwu i waleczności został Thane?m i powierzono mu dowództwo nad jednym z oddziałów krasnoludzkich, który połączywszy się, z sojuszniczymi wtedy, wojskami Elfów, wyruszył przeciwko wrogim hordom.
Udało się zaskoczyć awangardę armii Chaosu. Bój był krótki, lecz niezmiernie zacięty. Oddziały Maruderów, przetrzebione ostrzałem z luków i kusz, niemal natychmiast rzuciły się do ucieczki, ścigane przez szybką kawalerię Elfów. Na polu bitwy były jednak również, wyborcze oddziały wyznawców Khorna, a także dowódca ? Champion Chaosu. Strzały elfów, choć celne, nie były w stanie przebić ich zbroi.
Do boju ruszyły oddziały Krasnoludów. Hergar, stojąc na czele kolumny Długobrodych, powaliwszy kilku szeregowych przeciwników, starł się w końcu z wrogim Championem. Pierwszy cios Hergara, choć potężny, okazał się niedostateczny. Runiczny topór ześlizgnął się po wrażym pancerzu. Sługa Chaosu oddał z przerażającą siłą. Hergar zasłonił się tarczą, lecz ta została roztrzaskana pod wpływem uderzenia! Miecz wroga miał niewiarygodną moc. Kolejne uderzenia krasnoludzkiego topora wciąż były zatrzymywane przez zbroję przeciwnika. Hergar szczęśliwie unikał większości ataków Championa, a pozostałe powstrzymała Gromrilowa zbroja. W międzyczasie wrzawa bitewna wokół, ucichła ? sojusznicy triumfowali i teraz wszyscy obserwowali zażarty pojedynek. Dowódca Chaosu rozejrzawszy się, spostrzegł ze zdumieniem iż jest ostatnim, który pozostał na polu bitwy. Krasnolud wykorzystał tą chwilę nieuwagi przeciwnika i zmiażdżył mu nogę, a gładkie cięcie natychmiast pozbawiło głowy pokonanego Sługę Chaosu.
Hergar, jako trofeum, zabrał wrogi miecz, który niespodziewanie wyglądał jakby był krasnoludzkiej roboty, potężny, lecz dotknięty spaczeniem, a jako taki nie mógł być używany przez Krasnoluda. Z pomocą dla triumfatora pospieszył jego wuj, Kurgan ?Hammerheld? Gromson, będący Runelordem w Karak Vlag. Rozpoznał on broń jako dzieło Grugniego Ironhearta zwiedzionego niegdyś przez bogów Chaosu. Obiecał uczynić ze zdobyczy użyteczną broń, a jako że Hergar zdecydowanie wolał posługiwać się toporem niż mieczem toteż broń należało przekuć.
Długo ów miecz był przekuwany, długo próbowano okiełznać jego moc. Ostatecznie jednak, udało się Kurganowi stworzyć Runę, która była w stanie związać pierwotną siłę broni, jednocześnie niwelując jej negatywny wpływ na tego, kto by ją dzierżył. Starożytne dzieło Krasnoluda trafiło z powrotem w krasnoludzie ręce, zwiększając siłę, i zdolności bojowe posiadacza. Kurgan, okiełznawszy moc broni, stworzył z niej dwuręczny topór, na którym dodatkowo wykuł Runę Kragg?a the Grim oraz Snorri?ego Spangelhelma.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:39, 03 Lis 2008    Temat postu:

ChaseRabinov napisał:

Cytat:
No to tera drżyjcie, zaczynam wklejać moją historię armi. To jedynie 4 strony 12tką w Wordzie i mam koncept na chyba drugie tyle Wink.
W tekście są przypisy, które wrzuciłem na sam dół postu. Sugeruję do nich zajrzeć podczas czytania, a nie na końcu Wink.

„Ich tam chyba pojebało...”
To lub podobne zdanie można usłyszeć z ust wielu krasnoludów, którzy postanowili odwiedzić Karak Endrinkuli. Niektórzy nawet okraszają je wieloma barwnymi epitetami tak soczystymi, że mogłyby wyjść jedynie z ust krasnoludzkich. Ale te wychodzące i klnące na czym świat stoi (albo raczej na co ten świat zszedł, kiedyś przecież było lepiej) stanowią ledwie ułamek członków małej rasy, którzy postanowili się udać do Krak Endrinkuli. Zdecydowana większość z nich postanowiła... osiedlić się tam.
Całe to zamieszanie i ferment zaczęło się, gdy krasnoludy wzięły udział w Wojnach Wampirzych Hrabi około roku 2010. W trakcie działań wojennych pojawiła się konieczność zabezpieczenia małej krasnoludzkiej osady górniczej znajdującej się na północno – zachodnim brzegu Varn Drazh, czyli Czarnej Wody. Znajdująca się tam kopalnia Gromilu została opuszczona wieki temu po wyczerpaniu się ostatniej żyły srebrnego metalu i w tzw. międzyczasie zajęta przez zielonoskórych. Ich obecność na tyłach połączonej armii krasnoludzko-imperialnej była wysoce nieporządna, tak więc wysłano oddział krasnoludzkich wojowników pod dowództwem Skalfa Thunderhammera. Zieloni zostali zaskoczeni i nie stawiali większego oporu podczas dwukierunkowego nocnego szturmu przeprowadzonego przez krasnoludy (wsparta artylerią główna kolumna uderzyła od zachodu, podczas gdy wydzielony oddział Górników i Ironbreakerów uderzył przez Undgrin Ankor). Tylko w jednym miejscu orki zdołały postawić zorganizowany opór – w dawnej świątyni Grungiego. Odparły dwa pierwsze ataki i dopiero za trzecim razem – po wysadzeniu wrót za pomocą dobrze umieszczonej beczki prochu i po salwie z pary organek wspierających natarcie – oddział krasnoludów pod wodzą inżyniera Drakkiego Ironside`a zdobył ten ostatni punkt oporu. Wtedy też Drakkiemu ukazał się Grungi – krasnoludzki bóg i patron Gildii Inżynierów .
Po oczyszczeniu starej kopalni Drakki wraz ze swymi towarzyszami walczył dalej aż do zakończenia wojny. Po tym jednak, postanowił wrócić do opuszczonej kopalni i wybranej garstce swoich uczniów i wypróbowanych w boju przyjaciół wyjawił co widział w swojej wizji.
„Zmienić stare metody? Phi! Jemu chyba ukazał się Tznentch a nie Grungi”
Drakki zrobił coś niewybaczalnego. Coś na co nikt nigdy się nie doważył. Zrobił coś tak okropnego, że wstrząsnęło prawie fundamentem krasnoludzkiego świata. W 2011 roku kalendarza imperialnego Drakki Ironside, syn Ulfara WYSTĄPIŁ z Krasnoludzkiej Gildii Inżynierów.
Nie że dość, że nikt nigdy tego nie zrobił
Nie dość, że tysiącletnia tradycja stanowiła, że to Gildia wyrzuca niepokornych ze swoich szeregów.
Nie żeby Drakki zrobił to pisemnie...
A już na pewno nie zrobił tego w sposób uprzejmy.
On po prostu poszedł do Sali Gildii Inżynierów w Karaz a Karak i powiedział Mistrzowi Gildii w twarz że nadeszły nowe czasy, on pierdoli robotę w takich warunkach i z tyloma ograniczeniami i odchodzi założyć własną Gildię . I jak powiedział, tak zrobił. Starą kopalnię gromilu nazwał dumnie „Krak Endrinkuli” czyli Twierdzą Inżynierów, po czym rozesłał wici po całym świecie. Karak Endrinkuli otworzyła swe podwoja dla każdego krasnoluda i gnoma, który ma talent i ochotę by zostać inżynierem, lub walczyć u boku tych, którzy odrzucają ucisk ze strony Gildii Inżynierów. Był na tyle bezczelny, że twierdził, że taka jest wola Grungiego. Był na tyle obrotny, że jego obwieszczenia zawisły w prawie każdej karczmie w Imperium i dziesiątkach krasnoludzkich osiedli i twierdz. Był na tyle wygadany że krasnoludy to kupiły.
W ciągu pierwszych 50 lat istnienia twierdzy jej oficjalna populacja wzrosła z 1 krasnoluda do kilkunastu tysięcy. Na miejscu stawili się liczni inżynierowie wydaleni z Gildii Inżynierów, paru takich którzy sami odeszli i przede wszystkim wiele krasnoludów imperialnych. Były to w większości krasnoludy młode, pełne marzeń i nadziei na lepszą przyszłość. Umysły młode i otwarte, głodne wiedzy i poparte rękoma chętnymi do pracy.
Na nowo otwarto kopalnie pod Krak Endrinkuli. Zaczęto wydobywać żelazo, węgiel, importować siarkę. Powstały wielkie piece wytapiające stal najwyższej jakości, którą kowale przekuwali na broń i narzędzia. W setną rocznicę otwarcia twierdzy w powietrze wzniósł się pierwszy zbudowany w pełni na miejscu żyrokopter. Ale prawdziwym rokiem przełomu stał się rok 2169 wg. Kalendarza imperialnego. Wtedy to przysypiający o 5 rano strażnik bramy Krak Endrinkuli przeżył najgorszy dzień swojego życia.
„Czy ty podczas porodu spadłeś akuszerce na ziemie i wyrżnąłeś głową w kowadło? Ty leniwy, gnuśny, śpiący ośli synu! Jak możesz miecz czelność zaspać na warcie? Nie przywitać gościa, który przewędrował pół tego nieszczęsnego i wypełnionego zielonymi i przemądrzałymi człeczymi szlachcicami świata by do was dotrzeć? Zaklinam się na dusze wszystkich krasnoludów które miały to nieszczęście by być twoimi przodkami 20 pokoleń wstecz, że jeśli natychmiast nie otworzysz tej żałosnej imitacji bramy do twierdzy, to upewnię się byś resztę swego nędznego życia spędził z pomarańczowym irokezem zdobiącym ten pusty łep polując na króliki w lasach Gór Szarych! Słyszysz co do ciebie mówię?? Króliki! Żaden troll nie zniżyłby się nawet do walki z takim odpadem społecznym jak ty, ty....”
Litania ta ciągnęła się jeszcze dość długo, ale w końcu skacowany strażnik bramę otworzył by wpuścić Gwenelynn Firetongue. Gwenelynn była wyjątkową krasnoludką. Po ojcu odziedziczyła niesamowicie szeroki zasób obelg i epitetów stanowiący dziedzictwo jej klanu, a po matce – upór. I to właśnie ten upór sprawił że kowal run Barik Brakkisson przyjął ją na swoja uczennicę. Co prawda nie zrobił na nim wrażenia zasób słownictwa Gwen, ale fakt że przychodziła pod jego kuźnię codziennie informując go, że chce zostać jego uczennicą i niech go szlag trafi jeśli jej nie przyjmie tylko dlatego że jest kobietą. Co dziennie. Od 7 rano do wieczora z przerwami na posiłki. Bez względu na śnieg, deszcz, trzęsienie ziemi, najazd zielonoskórych, czy nawet zdarzające się od czasu ataki wściekłej furii Barika. Codziennie Gwen była pod jego drzwiami z tym samym pytaniem. Codziennie przez 15 lat. Barik w końcu skapitulował. Ustąpił tak jak nawet najtrwalszy kamień ustępuje pod naporem kropli wody.
Gwenelynn nie tylko była pierwszym kowalem run w twierdzy. Była pierwszym kowalem run, który przyjmował po 2-3 uczniów na raz. Gwenelynn i jej radosna gromadka potrafi zwalić się w każde miejsce w twierdzy o każdej porze. Zadawać głupie pytania, oglądać efekty czyjejś pracy, stukać młotkiem w najdziwniejszych miejscach i słuchać czy aby dźwięk jest czysty. Żadne działo, żaden żyrokopter, bardzo niewiele karabinów nawet nie opuszcza warsztatu produkcyjnego bez przejścia ręce jej, lub któregoś z jej uczniów.
Któregoś razu przejeżdżający przez Twierdzę kowal run grzecznie zwrócił Gwenelynn uwagę, że kształcenie 3 uczniów na raz jest niezgodne z tradycją i zasadami Gildii Kowali Run i to, że jest kobietą wcale nie daje jej prawa łamania starożytnych zasad. Jeśli już udało się jej przekonać jakiegoś kowal by nauczył ją fachu to niech jej będzie, ale żeby miała go dalej uczyć inne krasnoludki (tym samym odrywając je od tego, co powinny robić porządne krasnoludzkie kobiety – czyli prać, gotować i rodzić dzieci) to już duża przesada. Gwenelynn równie uprzejmie i przyulicznych świadkach poinformowała owego kowala iż:
a. Jak mu coś nie pasuje może udać się na pobliski krzak chmielu celem prostowania bananów
b. To, że on ma siwą brodę sięgającą za kostki mimo uplecenia w warkocze wcale nie znaczy, że może krytykować jej metody dydaktyczne
c. Elementarne dobre obyczaje nakazują tak w ogóle, by ową brodę wytrzepać przed wejściem do czyjegoś domu (w końcu zamiata nią różne świństwa na ulicy i coś się może przykleić)
A następnie (cały czas bardzo uprzejmym i rzeczowym tonem poinformowała gościa co sądzi o nim, jego matce, babci, oraz 20 pokoleniach jego przodków wstecz z wszystkimi:
d. kozami
e. baranami
f. i inną rogacizną znajdującą się w jego drzewie genealogicznym .
Ten kulturalny i rzeczowy monolog musiał zostać niestety przerwany po ledwie półtorej godziny. Gościowi Gwnelynnn trzeba było udzielić pierwszej pomocy, gdyż biedaczek zapowietrzył się i dostał odmy płuc bezskutecznie usiłując dojść do głosu.
---------------------------------------------------------------------------------
Przypisy:
1. Przynajmniej tak twierdzi. Oficjalny i zinstytucjonalizowany kult Grungiego owego objawienia nie uznał i gdyby krasnoludy marnowały czas na coś takiego jak zabawa w inkwizycję i szukanie heretyków to Drakki pewnie już dawno przypominałby przypaloną frytkę.
2. Fakt, że Drakki Ironside wyszedł cało z rozróby i mordobicia która nastąpiła krótko po tym (a powiedział swe pamiętne słowa podczas dość suto zakrapianej uczty) należy przypisać faktowi iż większość obecnych miała lekko w czóbie, w sumie nie wiedzieli o co chodzi. W obecnych na sali odezwały się odruchy wyssane z mlekiem matki i doszło do karczemnego mordobicia na rzadko spotykaną skale.
3. Czytelnikowi nieobeznanemu z krasnoludzką kulturą należy zwrócić uwagę iż Khazlidzki odpowiednik ludzkiego „drzewa genealogicznego” w wolnym tłumaczeniu brzmi (szlachetna żyła kruszcu wskazująca dostojnych przodków”). Umieszczenie rzeczonych przodków na drzewie jest obelga nie do zniesienia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:40, 03 Lis 2008    Temat postu:

ChaseRabinov napisał:

Cytat:
Zgraja Jednego Piwa
Co dziwne w Krak Endrinkuli zadomowił się całkiem sporo Zabójców. Większość z nich to krasnoludy wyrzucone w niesławie z Gildii Inżynierów, które na wzór Malakaia Makaissona postanowiły zabrać ze sobą do grobu wrogów w ilościach hurtowych. A jakże lepiej to zrobić niż za pomocą zabójczych broni, które powstają w wielkich ilościach w czeluściach twierdzy? Tutaj śmierć w wypadku podczas tworzenia nowej broni jest równie honorowa jak w bitwie z trollem czy innym dużym paskudztwem. Prawda jest nawet taka, że większość maszyn, które swoimi awariami spowodowało śmierć pracujących przy nich krasnoludów była o wiele większa i (dla kogoś nieobytego) o wiele bardziej przerażająca niż troll.
Sama nazwa regimentu Zabójców (jak i charakterystyczny ryt na sztandarze) jest przedmiotem licznych opowieści zainteresowanych. W skrócie mówiąc jeden z zabójców miał znajomego kowala, który z kolei był przyjacielem samego Josefa Bugmana. Ów kowal wykonał runiczny kubek na piwo, w którym piwo (najprzedniejszy Bugmans XXXXX) nigdy się nie kończyło. Historia milczy w jaki sposób ów potężny i pożyteczny artefakt znalazł się rękach chorążego Zabójców. Dość powiedzieć, że podczas ostrej popijawy w przydrożnej karczmie jeden z Zabójców założył się ze spotkanym elfem, że zabije trolla zanim długouchy wpije kufel piwa. Jak zwykle arogancki i pewny siebie elf był pewien, że w promieniu kilkudziesięciu mil nie ma ani jednej takiej bestii, więc ochoczo zakład przyjął. Na tym etapie dzielni Zabójcy podzielili się na dwie grupy – jedna podsunęła elfowi wiadomy kufel i pilnowała by uczciwie starał się wypełnić swoja część zakładu, podczas gdy reszta spakowała tobołki i nieśpiesznie ruszyła szukać trolli.
To w jakim czasie łaskawie wrócili do karczmy z głową trolla zależy od humoru (i ilości promili w wydychanym powietrzu) opowiadającego. Generalnie waha się od 4-5 dni do ponad miesiąca.
„Nie ma to jak zapach napalmu o poranku”
Zwykli mawiać pracownicy hut i kuźni Karak Endrinkuli. Sam kompleks przemysłowy, którego znaczna część znajduje się na powierzchni ziemi, przypomina twierdzę samą w sobie. Poszczególne stanowiska produkcyjne i magazyny (w szczególności magazyny materiałów wybuchowych) są pooddzielane od siebie wysokimi wałami ziemnymi, tak by ewentualna eksplozja poszła w górę, a nie na boki wywołując eksplozje wtórne.
A ulubione powiedzonko pracowników odlewni armat wzięło się stąd, że mieszalnia paliwa do dział ogniowych znajduje się w najwyższym miejscu kompleksu i to do tego miejscu dość wietrznym. Stąd zazwyczaj zapachy z samej góry są wyczuwalne w promieniu wielu kilometrów.
„Kula armatnia prawdę ci powie. Nigdy nie skłamie”
Zwykł mawiać do każdego kto znajdzie się w pobliżu Master Engenieer Skrag zwany Młotem. Jego przydomek pochodzi od dwuręcznej wersji punktownika kinetycznego, bez którego nigdy nie rusza się w pole. Wielokrotnie to wspaniałe w swej prostocie narzędzie pozwoliło usuwać w przyśpieszonym trybie drobne awarie maszynerii, jest też wprost niezastąpione przy tłumaczeniu najróżniejszym napotkanym w polu istotom, że krasnoludzką artylerię należy omijać szerokim łukiem. Szczególnie w tym ostatnim zadaniu pomaga też Skragowi wspaniała runiczna zbroja, którą odziedziczył po ojcu .
Z punktownikami kinetycznymi czy bez, krasnoludy z Krak Endrinkuli upodobały sobie armaty nad wszystko inne. Katapult nie stosuje się w ogóle – o za o wiele skuteczniejsze (i robiące dużo więcej mile widzianego huku i dymu) uznano silnie zmodyfikowane moździerze, na których dość szybko nauczono się wypisywać runy do tej pory rezerwowane dla katapult.
„Panu Leśniczemu to się nie spodoba”
Jest to powiedzenie oddziałów zwiadu Krak Endrinkuli. Pan Leśniczy to przydomek szefa wyszkolenia formacji zwiadu, który ma w zwyczaju osobiście prowadzić wyszkolone przez siebie krasnoludy do boju. Jako, że jest on bardzo wiekowym, żylastym i upierdliwym jednookim krasnoludem, nie podoba mu się w zasadzie wszystko. Nie jest możliwe wyczyścić broń by On uznał ją za czystą, skradać się wystarczająco cicho dla Niego, czy wystarczająco dobrze zamaskować pozycje. Dezaprobata bojąca z jego wiecznie zblazowanej twarzy jest tak silna, że stała się mottem regimentu zwiadu.
Nikt nie wie, jak naprawdę nazywa się Pan Leśniczy. Któryś ze zwiadowców kiedyś był na tyle pijany by zadać to głupie pytanie. W zasadzie mieszkańcy twierdzy są mu do dziś za to wdzięczni. Nikt nie pamięta, co dokładnie stało się tamtej suto zakrapianej piwem nocy, ale faktem jest że ów nieszczęśnik został skierowany na roczny kurs fizyki teoretycznej, w trakcie którego powstała okalająca całą twierdzę fosa .
Oficjalną maskotą zwiadu jest tresowany Świstak. Świstak jest tresowany do robienia dwóch rzeczy: siedzenia (w pobliżu sztandaru Zwiadowców), oraz zawijania w sreberka . O ile ta druga umiejętność jest jego specjalnością, to w pierwszej jest po prostu Mistrzem nad Mistrzami. Nikt nie potrafi tak sugestywnie siedzieć koło sztandaru jak Świstak Zwiadowców.
--------------------------------------
Przypisy:
4. „Jak się nie przestrzega starożytnych zasad i przepisów Gildii Inżynierów to się wylatuje w powietrze” - nieodmiennie mówią twardogłowi z Gildii
„Jak się nie szuka nowych rozwiązań, to się nie ma gwintowanych, ładowanych odtylcowo armato - haubic strzelających runicznymi pociskami odłamkowymi o wagomirze 25 funtów” – równie nieodmiennie odpowiadają twardogłowi z Karak Endrinkuli. Fakt pozostaje faktem, że Brygada remontowo - budowlana z Krak Endrinkuli liczy prawie 800 wykwalifikowanych robotników i jakoś nie narzeka na brak pracy.
5. Zamiast należnej w tym miejscu litanii podającej czyj ojciec odziedziczył ją wcześniej po czym dziadku ograniczmy się do stwierdzenia, że zbroja ta jest w rodzinie Skraga od bardzo dawna.
6. Co to jest fizyka teoretyczna? Najważniejszym dla jej zrozumienia pojęciem jest pojęcie czasoprzestrzeni. Wiecie co to jest czasoprzestrzeń szeregowy? Nie? Widzicie ten mur? Macie tu saperkę i będzie w wolnym czasie kopać wokół niego rów głęboki na 5 a szeroki na 3 stopy rów stąd aż do przyszłej wiosny.
7. Nikt nie wie jak Zwiadowcy tego dokonali, ale jeśli da się Świstakowi wystarczająco dużo czasu i sreberek, to zwinie w nie wszystko, nawet dziada z babą (pewien przejezdny górnik założył się kiedyś ze zwiadowcami, że Świstak nie zapakuje znajdującego się przypadkiem w tej samej karczmie dziada z babą w sreberka. Świstakowi zadanie udało się za drugim podejściem, kiedy zdzielił wiercącego się dziada w łeb styliskiem topora, żeby przestał się wiercić podczas zawijania. Po tym drobnym „incydencie” baba dała się zawinąć bez przeszkód).


I to na razie wszystko. Jak dopisze ciąg dalszy dam znać Smile.
I jeszcze @ Wojtasu: panie w pomarańczowych irokezach raczej nam nie grożą (widziałem gdzieś kiedyś jedną taką figurkę.... paskudztwo). A co do porzucania Gildii Inżynierów - Drakkiemu objawił się Grungi (przynajmniej tak twierdził Wink ) i do tego potrafił być bardzo przekonujący (jak na krasnoluda ;-D )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:41, 03 Lis 2008    Temat postu:

Kolas napisał:

Cytat:
Tropik, O&G + Imperium:
Cytat:
Podstawa dla historii armii ze strony:
[link widoczny dla zalogowanych]

Orc Diplomat Received
The citizens of Hergig were shocked when they were visited by Orc emissary sent on behalf of the mighty Orc-lord Grimgor Ironhide . The Orc diplomat brought word that soon Orcs would arrive to support our fight against Chaos . Statesman Heinrik Krupp translated:
" Noble citizens of the Empire, long have we fought each other, but now is the time to put aside our differences and face a common enemy.
Soon we will arrive at your glorious city, and we hope that you will open your city gates and welcome us as friends... "
Krupp declined to comment on this offer.




- Dziadku, dziadku Morfolcie!
- Tak Kryspinie?
- Margol mie się psoci! Woła na mnie „gupi goblinie!”
- Czy to prawda Margolu? Och, drogie wnuki... Przyszło mi kiedyś walczyć u boku tych zielonych poczwar...
- Jak to dziadziusiu? Przecież opowiadałeś tyle razy, jak to potykałeś się z tłumem tych goblinowych stworów jak to Imperium broniłeś.
- Masz racje Margolu. Ciemne to czasy. Miejmy nadzieje, że wasz tatuś wróci z patrolu przy granicy. Miejmy nadzieje, że Sigmar będzie mieć go w swojej opiece i nie napotka na swej drodze zdradzieckiej goblińskiej strzały czy też rozpędzonej kuli szalonego fanatyka...
- Ale dziadziusiu, miałeś mówić jak to u boku goblinów walczyłeś.
- A tak... Racja Kryspinie... No, więc pamiętam jak dziś. Było to w roku 2522. Cień straszny padł na wspaniałe Imperium. Wielkie armie Chaosu pod wodzą Archaona pustoszyły ziemie. Wtedy to, zdaje się w maju, przybyło do zamku na Hergigu dziwne poselstwo. Wielki orczy wódz, zdaje się, że Grimgor mu było, przysłał informację, że razem z naszymi wojskami na spotkanie chaosu ruszyć pragnie. Prosił o przyjęcie jak przyjaciół i otwarcie bram miasta. Hrabia Aldebrand Ludenhof oczywiście bram otwierać nie pozwolił. Wiem to wszystko dokładnie, bom zaufanym hrabiego był już od czasu, kiedym go w Karczmie pod Dzikim Knurem w Altdorfie z opresji wyratował. Wyrwał się onegdaj młody hrabia w stolicy na...
- Ale dziadku! Co to z tymi goblinami ma wspólnego?
- A tak... Już. No, więc posłaniec z Imperialnego Kolegium Magyi zjawił się u hrabiego Ludenhofa. Ci przeklęci magowie pragnęli poznać tajniki goblińskiej sztuki walki, a magyi w szczególności. Arcymag Bonifacy opowiadał nam znacznie później przy ognisku o dziwnych rytuałach goblińskich szamanów, innych wymiarach, przedziwnym grzybowym piwie i takich tam farmazonach. Nawet to piwo pić nam kazał... No, ale wróćmy do hrabiego. Otrzymał on rozkaz wysłania kontyngentu do walki u boku jednej z grup hordy Grimgora. Jako zaufany otrzymałem pod komendę oddział najprzedniejszych Rycerzy Wewnętrznego Kręgu, absolutnej elity Imperialnej armii. Dowodził nami arcymag Bonifacy członek Kolegium Niebiańskiej magyi. Naszym zadaniem było wzmocnienie goblińskiej obrony miejscowości Tropikia.
- A to dziadziusiu gdzieś przy Legiosteinowie?
- Tak Margolu, mądry z Ciebie chłopak... No, więc najprzedniejsze działa Imperium stanęły obok rozpadających się, dziwnych zbitków desek, które wyjątkowo nieudolnie miotały kamienne pociski lub ostre jak brzytwa olbrzymie strzały. Jak mieliśmy szczęście, to miotały nawet w kierunku przeciwnika. Największe zdziwienie budził mechanizm do zrzucania na wroga goblinów oraz kłótnie przy nim, kto poleci następny... Tak...
- A przed kim dziadziusiu Morfolcie broniliście się?
- Drogie dziatki moje! Przez dni całe zaciekły opór wszelakiej maści wrogom stawialiśmy! Pierwszy atak przyszedł w nocy. Dnia następnego, wedle jakiś przedziwnych goblińskich zwyczajów, przed bitwą jeden z goblinów, tak wredny w czarnym płaszczu, pojedynek z jednym z wrogów naszych przedziwny stoczył, a wielkie armie czekały na zwycięzcy wyłonienie, by dopiero później do walki ruszyć. Nasi magowie cały czas z uwagą przyglądali się goblińskim szamanom, ci zaś ciągle łypali swymi rozbieganymi po piwsku grzybowym oczami na nasze armie. Wielu naszych poległo... Niektórzy nie zdołali na czas czmychnąć przed goblińskimi szaleńcami, co z ogromnymi kulami śmierci po polu bitwy biegali. Kamrat mój, Unstein z Nuln, pierwszy padł w łep wielką kulą oberwawszy. A pamiętam go jeszcze jak ze mną po raz pierwszy do „Wesołej Krystynki” w Marienburgu się wybrał...
- Dziadziusiu, ale, z kim wyście tam walczyli powiedzieć miałeś.
- No, więc Margolu drogi, sprawa to dziwna. Do dnia dzisiejszego nie wiem jak to możliwe. Może to przedziwne goblińskie piwo grzybowe zmysły mi pomieszało... No, bo pomyślcie dziatki drogie, jak to można by wytłumaczyć logicznie, że tu, w Starym Świecie, przez bitew pod rząd kilka broniliśmy się nie tylko przed hordami chaosu, innymi orczymi plemionami, szczuroludźmi czy też armią wskrzeszeńców przez potężnych wampirów prowadzonych, ale także z jaszczuroludźmi dziwnymi, trupami z wielkimi wykopującymi się z podziemi skorpionami czy też elfami wszelkiej maści. Rzecz to dziwna i do tej pory pojąć jej nie umiem... Tak... To czasy dziwne były...
- Ale dziadku! Toż to przecie nie może być! Jak to elfy i trupy? No dziadku jak?
- Kryspin! Margol! Dziadka już męczyć przestańcie! Nie widzicie, że usnął? Mordy obetrzeć i marsz na obiad!
- Ale mamo...
- Bez dyskusji! Bo ojcu powiem jak z patrolu wróci i dopiero wam skóry paskiem wygarbuje!
- Tak mamusiu...


Cytat:
Strefa, O&G + lizzie:
Cytat:
Historia pewnego Lizardmeńskiego gienka,
co się zapuścił w dzikie zastępy Starego Świata...

Był raz mały lizzi boss,
lubił skinki i bigos.
Teraz biega w Starym Świecie,
gdzie dokładnie to nie wiecie.
Jego skinki przetrzebiło,
krwi polało się aż miło.
Bo miał wielu przeciwników,
nie stosował on uników.
Ten nasz mały lizzi szybki,
choć był trochę raczej brzydki,
Od Żabusi misje dostał,
dziś okaże się czy sprostał.
Miał on ze Starego Świata,
przewieźć do Lustrii do brata,
Skarby wielkie i ogromne,
rzec by można: wiekopomne!
Lecz gdy z nimi podróżował,
raczej z nimi się nie chował.
Spotkał wielu chętnych na nie,
prawie stracił panowanie.
Skinki marły w konfrontacjach,
trochę czasem też w libacjach.
Aż się lizzi zorientował,
że swą armie już pochował.
Jak tu przeżyć w trudnym świecie,
gdy się nie ma armii przecie?
Znalazł mały rozwiązanie,
i powiedział – niech się stanie!
Znalazł gobo-najemników,
trochę wilków, też nocników.
Im odpali skarbu trochę,
gdy osiągną oni wiochę.
Gdzie już czeka szybki szkuner,
a na nim kapitan Bruner.
Co z Żabusi polecenia,
do Lustrii przewiezie gienia.
Tam nasz mały lizzi drogi,
padnie Żabusi do nogi.
Ona mądra jest, oj przecie,
lepszych magów nie znajdziecie.
Ona decyzję pochwali,
lizzi bossa nie wywali.
Trzeba jeno przetrwać dziś,
trzeba nam na zachód iść...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:41, 03 Lis 2008    Temat postu:

Bachmat napisał:

Cytat:
Do władcy Karak Vengryn przybył posłaniec z nieodległego Kislevu przynosząc przerażające wieści - na lodową krainę najechały z południa potępione armie Wampirów. Cała praktycznie armia Kislevitów walczyła wspólnie z Imperium przeciwko armii Skavenów, która to zaatakował granice ludzkiego królestwa od zachodu. Car prosił zatem o pomoc swego najwierniejszego sojusznika - Thoriego Hergarsona. W Twierdzy, niestety, znajdowało się niewiele wojska. Znaczna cześć wyruszyła przeciwko oddziałom Chaosu, których ruchy wykryli Krasnoludzcy zwiadowcy. Thori dysponował jedynie swoją strażą przyboczną, grupą doświadczonych Długobrodych, oraz dwoma dziesiątkami strzelców, których połowa uzbrojona była w kusze, a druga w rusznice. Armię mogłoby wspierać kilka zaledwie machin, z których nawet nie wszystkie sprawdzone zostały w boju. Nieustraszony Krasnolud postanowił jednak wesprzeć sojusznika i wyruszył z Karak Vengryn z zamiarem zniszczenia wroga.
Do spotkania z nieumarłymi doszło nad jedną z rzek przecinających kislevickie ziemie. Strzelcy Thoriego obsadzili dość rozległe wzgórze, na którym dodatkowo umieszczono większą część artylerii. Piechota osłaniała flanki tego zgrupowania.
Potępieńcy ruszyli całą swą masą do przodu. Ogień z rusznic i kusz przerzedził nieco szeregi niezmiernie groźnej kawalerii przeciwnika. Niestety, mało skuteczna okazała się artyleria, a nowowyprodukowane Organki, czy to ze względu na niedoświadczenie załogi, czy jakiś błąd w procesie produkcji, wybuchły raniąc śmiertelnie obsługę.
Posiadający zdolność lotu, wampirzy bohaterowie, zaatakowali kuszników. Dodatkowo na tyłach Krasnoludzkiej armii pojawili się odrażający kanibale i również rzucili się na oddział w kusze wyposażony. Przerażeni strzelcy nie wytrzymali tego ataku i rzucili się do ucieczki, która jednak nie uratowała ich przed straszliwą śmiercią. W tym samym czasie nietoperze związały walką załogę armaty i jednej balisty, lecz młodzi inżynierowie z pistoletami i pozostali członkowie obsługi, nie mięli większych problemów z unicestwieniem upadłych istot.
Do walki włączył się już sam Thori dosiadający niedźwiedzia i w otoczeniu straży przybocznej, osobiście położywszy dwa wilki otworzył sobie możliwość marszu na wrogą kawalerię. Algrim Bronson - Zabójca Smoków, który dołączył do armii z Karak Vengryn w trakcie jej marszu, poległ chwalebnie w walce z jednym z Thralli. Generał Strigoi uderzył na oddział Długobrodych razem z najemnymi ogrami. Niosący armijny sztandar Dorin Gromson stanął na swym kamieniu przodków, dając do zrozumienia wrogowi, oraz prowadzonym przez siebie Krasnoludom, że nie zamierza oddać pola i albo zwycięży, albo zginie. Uniesieni zapałem swego dowódcy Długobrodzi również postanowili bić się do ostatniej kropli krwi. Ich determinacja przyczyniła się do tego, że ogry straciły zapał do walki i po śmierci jednego z nich rzuciły się do ucieczki.
W tym samym czasie, pozostałe na polu bitwy machiny oraz strzelcy z rusznicami, starali się jak najbardziej osłabić nacierającą kawalerię. Nieocenione usługi oddała jedna z balist zabijając aż trzech wrogich jeźdźców, oraz niemal nie doprowadzając do śmierci (czyżby ponownej?) jednego z Thralli, lecz celny bełt został powstrzymany cudem przez magiczną aurę wroga. Dzielna załoga została jednak zjedzona (dosłownie! - cóż za potworność!!) przez Ghouli, żywiących się ciałami swych ofiar, oraz wilki będące na usługach Wampirów.
W centrum bitewnego pola Thori i jego oddział starł się z elitarną piechotą wrogiej armii. Dodatkowo zostali oni zaatakowani z flanki przez wilki oraz z drugiej strony przez latającego Thralla, który to wcześniej zabił walecznego Algrima. Wojownicy Krasnoludzcy nie zlękli się jednak wroga - wszak był wśród nich Bearcatcher. Dumny Lord jednym cięciem swego potężnego topora zabił uskrzydlonego potwora, a później powalił championa Czarnych Rycerzy, którzy również zaatakowali uzbrojonych w młoty strażników władcy Karak Vengryn. Ci ostatni, pełni bojowego zapału, zabili wszystkie wilki atakujące ich flankę oraz skutecznie ścierali się z wrogą elitą, wybijając ją ostatecznie do nogi.
Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie odwaga i poświecenie Dorina Gromsona i prowadzonych przez niego Długobrodych. Chorąży armii powalił drugiego z Thralli, tego, któremu udało się wyratować przed pociskiem z balisty, a generał wrażej armii rozsypał się w proch wobec determinacji Krasnoludów. Spowodowało to, że armia, która dzięki czarnym mocom powstała z ziemi, wzorem swego generała, również w proch się rozsypywać zaczęła. Niestety, Dorin i jego wojownicy zginęli do ostatniego, zaatakowani ponownie przez ogrzych najemników, których wcale nie przeraziła śmierć wodza armii, której służyli - wszak zapłatę swą już otrzymali, a teraz byli powodowani jedynie prymitywną rządzą krwi.
Na polu walki pozostał z Krasnoludów jedynie Thori, oraz oczywiście jego elitarna straż. Armia Wampirów została doszczętnie rozbita. Nieliczne oddziały nieumarłego wojska nie stanowiły już żadnego zagrożenia dla ziem Kislevu. Bezpieczeństwo tej krainy zostało jednak okupione ogromnymi stratami, dlatego też wynik tej bitwy ciężko uznać za zwycięstwo.

I choć wojska innej wezwanej na pomoc Krasnoludzkiej Twierdzy - Karak Az - uległy przewadze liczebnej drugiej części sił nieumarłych, to jednak armia wampirza wycofała się na swe potępione ziemie. Kislev został uratowany.

Opis ten, to naturalnie fabularyzowana relacja z bitwy z ostatniego turnieju z Kura. Byla tak rzeznicka, ze normalnie musialem ja opisac i wlaczyc do historii mojej wspanialej Twierdzy Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:42, 03 Lis 2008    Temat postu:

Bachmat napisał:

Cytat:
Pora zacząć zarabiać punkty na Turniej Very Happy Zamieszczam zatem kolejną część sagi o Twierdzy Karak Vengryn Very Happy


Kolejny rutynowy patrol Chaos Hunterow z Karak Vengryn. Dochodziło ostatnio do niewielkich starć z goblinami i należało sprawdzić czy w okolicach Twierdzy nie grupuje się jakaś większa ich banda. Cos wyraźnie wisiało w powietrzu. Zwierzęta zniknęły, jakby pochowały się przed czymś lub? stały się posiłkiem krwiożerczych orków, które często przewodziły goblinom. Grom Skalfson wyraźnie świadom był, iż w pobliżu czai się zło. Ów dowódca Chaos Hunterow był najbardziej doświadczonym z nich. Należał do tej grupy Krasnoludów, która założyła Karak Vengryn i pierwszym, który podniósł broń przepełnioną spaczeniem (oczywiście nie licząć Hergara).
Teraz jednak jego miecz nie miał być użyty przeciw sługom Khorna czy Tzeentecha, lecz plugawym zielonym pomiotom. Jego wojownicy byli pełni spokoju - doświadczeni w walkach z Chaosem nie obawiali się walki z tak słabymi przeciwnikami, jakimi zdawali im się goblińscy wojownicy. Jedynie Grom przeczuwał, że ten patrol nie będzie tylko spacerkiem.
Wreszcie Krasnoludy natrafiły wieczorem na obozowisko przeciwnika. Grupka Orków piecząca przy ogniu dziczyznę oraz szwędające się wszędzie gobliny. Grom Dragonfist (przydomek zyskał dzięki temu, że w dłoniach bez problemu kruszył najtwardsze nawet kamienie) wydał rozkaz swoim podwładnym, aby podzieliwszy się na trzy grupy osaczyli przeciwnika i zepchnęli do pobliskiej rzeki. Na sygnał dowódcy Krasnoludy zdecydowanie, lecz jak przystało na doświadczonych długobrodych wojowników w milczeniu i ze spokojem, uderzyły na zielone tałatajstwo. Większośc pierzchła od razu, opór stawiła jedynie posilająca się przed chwilą grupa orków, lecz Ci szybko zostali poszatkowani Krasnoludzkimi toporami.
Zwycięstwo było zdecydowane, wroga banda rozbita, lecz? byłoby to zbyt łatwe. Grom wiedział, że niemożliwością jest, aby tak nieliczny i słaby przeciwnik dostał się aż na obrzeża zachodniej strony Gór Krańca Świata. I rzeczywiście - przenikliwy, acz fałszywy, dzwięk rogu przetoczył się przez las. To mógł być tylko róg orczy. Najwyraźniej boss grupy wracał z resztą swojej bandy do obozowiska. Krasnoludy zwarły swe szeregi i ze stoickim spokojem oczekiwały nadejścia wroga.
W niedługim czasie pojawiła się znaczna liczba orków, goblinów oraz jeden potężny ork z ogromnym toporem i takąż tarczą, który był z całą pewnością hersztem. Zobaczywszy truchła współbraci oraz grupkę Krasnoludów w środku obozowiska z krzykiem rzucili się na Chaos Hunterów. Większość z oddziału Dragonfista chwyciła w dłonie swe dwuręczne topory. Pierwsze orki, które natarły zostały rozsiekane ostrzami broni krasnoludzkiej. Pozostałe - stłoczone - nie miały dobrego dostępu do przeciwnika i kolejno były eliminowane krasnoludzkimi toporami. Sam Grom, ująwszy w dłoń swój miecz kładł orka za orkiem. Bezlitosna rzeź trwała już dłuższy czas, lecz szeregi zielonych pozostawały tak samo liczne. Niestety, skromny wszak oddział, który na patrol wyruszał i w wyniku boju zmniejszył się wyraźnie.
Boss orczy zrozumiał wreszcie bezsens takiej walki i zdecydował się cofnąć orki i ostrzelać, w tej chwili podzielone na dwie części Krasnoludy. Masa strzał poleciała w kierunku Chaos Hunterów. Wielu nie zdarzyło pochwycić ponownie swych tarcz i lawina strzał spowodowała śmierć kolejnych wojów. Widząc, że jedyną możliwością, aby przeżyć jest ponownie dojść do zwary Grom krzyknął na swoich:
- Jeśli zostaniemy w miejscu wystrzelają nas jak kaczki! Dalej, na Grungniego, uderzamy na te pomioty!
Przewaga wroga była jednak przytłaczająca i wkrótce na polu boju pozostał jedynie Dragonfist. Jako że dotarł, wraz z dwoma towarzyszami, przy uderzeniu, do oddziału goblińskich łuczników samotrzeć spowodowali ich masakrę. Każde cięcie jego miecza oznaczało trzy trupy. Wybiwszy wszystkie pozostałe Krasnoludy wszystkie orki rzuciły na ostatniego na placu boju. Jednak Grom był nieustępliwy. Przed ciosami zasłaniał się tarczą, chroniła go też runiczna zbroja a za każdy atak na niego wypłacał po dwa i nigdy nie chybiał. Opanowawszy panikę wśród goblinów wielki boss bandy nakazał strzelać w Krasnoluda. Część strzał trafiła w walczące z nim orki, cześć odbiła się od pancerza, lecz dwie dosięgły celu. Jedna niegroźnie skaleczyła ramię, druga utkwiła w nodze. Nie przejął się tym syn Skalfa - nie pierwsza to jego rana. Lecz tuż przed kolejną salwą zarzucił na plecy tarczę (w którą natychmiast trafiły kolejne dwie strzały), dobył zaś dwuręcznego topora, który w jego mocarnych dłoniach powodował prawdziwą masakrę nacierających na niego stworzeń.
Wreszcie, widząc beznadziejną bezsilność swoich sług boss postanowił osobiście pokonać dumnego Krasnoluda. Natarał z niezwykłą wściekłością. Grom stanął mocniej na ziemi. Pierwsze uderzenie topora orka zostało odbite, a natychmiastowe kontruderzenie trafiło we wrażą tarczę. Zaciekłość orka była niezwykła, lecz umiejętności Groma były na najwyższym poziomie. Horda utworzyła koło wokół pojedynkujących się. Strachliwe gobliny obserwowały starcie zza pleców swych większych pobratymców. Zaczynało już świtać.
Ostrze bossa świszczało bezustannie wokół Krasnoluda. Ten zaś odpowiadał potężnymi atakami w orka. Herszt zamachnął się i uderzył od góry tak straszliwie, że rozciął trzon topora Groma a plugawe ostrze rozbiło zbroję i zmiażdżyło bark Krasnoluda. Orczy boss triumfował. Lecz nie zabiło owo uderzenie Dragonfista. Odrzuciwszy zniszczona broń sięgnął po swój miecz uprzednio zamieniony na topór i zadał potężne pchnięcie w brzuch przeciwnika. Ten zawył z bólu. Zamachnął się boss ponownie, aby zadać, tym razem ostatecznie, cięcie, lecz Grom pchnął po raz kolejny, a nacierający ork sam nadział się na broń Krasnoluda. Kiedy szef bandy padł martwy wszystkie pozostałe zielone stwory uciekły w panice i popłochu. Ciężko ranny Grom, pozostawszy sam przy życiu musiał powiadomić Thoriego Hergarsona o bitwie i ostrzec, że z cała pewnością nie była to jedyna wroga banda. Raczej awangarda liczniejszej armii.
Istotnie, nieopodal Karak Vengryn obrała trasę pochodu armia orków i goblinów, a ich zwiadowcy ruszyli by siać zamęt wśród ludów zamieszkujących zachodnie ziemie, osłabiając wrogich magów, powodować niepewność, a także - dla zabawy - łączyć się wręcz ze swoimi wrogami!
Poinformowany o tym Thori rozpoczął przygotowania do wymarszu. Wiedział, że nie będzie łatwo i nie można lekceważyć wroga. Nie chcąc jednak narażać swoich wojowników, których miał wszak niewielu postanowił zastosować inną niż dotychczas taktykę. Po co ryzykować rany i śmierć w bezpośrednim starciu, skoro można wroga zwyczajnie wystrzelać? Inżynierowie doświadczeni w niedawnych całkiem bojach mieli objąć dowództwo nad armią w całości wyposażoną w broń palną. Prowadzili ze sobą także liczne machiny wojenne, oraz jedyny jak dotąd w Twierdzy Gyrocopter. Baruk Khazad, Khazad Aimenu!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:42, 03 Lis 2008    Temat postu:

jaszczur napisał:

Cytat:
Historia armi na turniej 11.03 Krzysztofa Gładysiaka

KONKWISTA LUSTRII

Wielu śmiałków próbowało wypraw w głąb dzikich odmętów niezbadanej krainy Lustrii.
Skuszeni opowieściami o bajecznych skarbach i górach złota werbowali podobnych sobie rzezimieszków i zaopatrzeni w podstawowy ekwipunek oraz broń wyruszali w nieznane .
Jednak dżungla zazdrośnie strzegła swoich tajemnic i skarbów i nikt z takich wypraw nie wracał.
W portowym mieście Rio w obskurnych tawernach można było usłyszeć za kufel marnego piwa różne opowieści o skarbach i dziwach jakie strzeże zazdrośnie dżungla.
Tego pięknego poranka do nabrzeży portowych dobił galeon . Każdy , nawet nie doświadczony majtek okrętowy zauważył Imperatorskie Sztandary i proporce na rufie statku.
Kiedy marynarze ustawili trap zszedł po nim dziarski młodzieniaszek , któremu towarzyszyło kilu osiłków. Od razu było widać iż są to najemnicy z Kislevu.
Młodzieniec kazał prowadzić się do Namiestnika Prowincji. Idąc budzącymi się do życia uliczkami miasta, przybysze rozglądali się badawczo we wszystkie strony, jakby coś oceniali, analizowali. Kiedy opadły poranne mgły mieszkańcom Rio ukazała się armada, jakiej dotąd nie widzieli? Cały horyzont pokrywały żagle i maszty okrętów wojennych i transportowych. Na głównych masztach łopotały w porannej bryzie proporce Imperatorskie.
Alija Ciag Cia zerwał się z głębokiego snu, coś bardzo przerażającego przerwało jego nocny wypoczynek. Rozejrzał się dookoła, jednak żaden wrogi szelest lub odgłos nie niepokoił nocnego wypoczynku wschodniej strażnicy Miasta-Swiatyni. Delikatnie wstał by nie zbudzić samic leżących na jajach młodych Saurusów i udał się w kierunku wejścia. Brama była otwarta, a w jej poświacie zauważył kształt Skina. To chyba Czardasz, pomyślał i podszedł bliżej. Nie mylił się, czarodziej stał we wrotach i przyglądał się wojownikowi. Kiedy ten podszedł dał znak głową by udał się za nim.
Na placu przed Świątynią zebrali się już prawie wszyscy wodzowie plemienni z wszystkich wschodnich Siczy. Po chwili na miejsce zebrania Straż Świątynna wniosła największego ze znanych im magów Slanna Jabe. Zawsze był w transie, a porozumiewał się za pomocą telepatii i małego maga Olmeka, który był jego głosem. Zapadła głucha cisza. Wszyscy zebrani wyczuwali wielkie niebezpieczeństwo i przerażające zło, które zbliża się ze wschodu. W tej pełnej napięcia atmosferze dał się słyszeć z początku słabo a z czasem coraz bardziej narastająco głos Jaby, wydobywający się z pyska Olmeka:
- na wschodnim wybrzeżu w mieście zwanym Rio wyładowała potężna armia. Nazywają siebie Imperialne Siły Inwazyjne. Dowodzi nimi najstarszy syn imperatora – Urlyk. Zebrał on potężną armie samych zabijaków, awanturników i złoczyńców z całego Starego Świata. Chęć zdobycia legendarnych skarbów Lustrii przyciąga coraz większe rzesze z całego świata wszelkiej maści awanturników. Do tego inżynierowie imperialni prześcigają się ze skrzatami w wymyślaniu coraz bardziej dziwniejszych machin wojennych.
Młody Urlyk jest bardzo ambitny i chce jak najszybciej udowodnić ojcu, iż jest godzien dziedziczenia tronu i całego Imperium. Dodatkowo podnieca go myśl zdobycia legendarnego skarbu Lustrii. Będą szli przez dżungle jak ogień przez wysuszony łan zbóż i niszczyć wszystko, co im stanie na drodze.
Zapadła głucha cisza i nawet dżungla, wydająca swoje nocne odgłosy zamilkła. Alija Ciag Cia wyczuł, iż musi zabrać głos. Wstał powoli, wodził wzrokiem po wszystkich zebranych i już wiedział, że wolą śmierć niż zezwolić na to by obcy wałęsali się po ich terenach. Już otworzył pysk by zabrać głos, kiedy niespodziewanie odezwał się Jaba głosem Olmeka:
- wszyscy znamy odwagę i waleczność Aliji, ale teraz chodzi o całą rasę. Musi on ochraniać ewakuacje samic, które w niedługim czasie będą składać jaja. Wraz z klanami Sacred Host wyruszy o świcie w kierunku zachodzącego słońca za rzekę Amazing. Tam w grotach gór Terradonów znajdziecie bezpieczne schronienie by samice mogły spokojnie złożyć jaja i zająć się młodymi.
Zapadła jeszcze większa cisza. Alija wiedział iż jakikolwiek sprzeciw jest bezsensowny. Zastanawiał się dlaczego Jaba sam ze swoja świta nie ochrania samic, unikając w ten sposób zagłady, a wysyła go. Czyżby wojna ta miała by być długa i wyczerpująca, czy też jest jeszcze coś oczy nawet on nie chce nawet myśleć. Ale tylko to przychodziło mu na myśl, Jaba chce poświecić swoje życie oddając barbarzyńcom wschodnią Świątynie by nie dopuścić ich do północnej Świątyni i mieszkającego tam „Kroaka”.


Słońce już było wysoko, kiedy przelatujące regimenty Terradonów pod dowództwem Teo – Tika mijały kolumny samic i eskortujących ich Saurusów, kierując się ku górom Terradonów znajdujących się za rzeka Amazing. Po krótkim locie Teo – Tik i jego łatające regimenty zaczęły kołować nad Wschodnim Miastem – Świątynią . Z lotu ptaka widział szykujące się do wielkiej bitwy regimenty Waranów i Jeźdźców na Cold One. Północnej flanki broniły stada siejących grozę Staegadonów z zamocowanymi na grzbietach koszach, w których znajdowała się załoga do obsługi wielkich łuków. Przed bramą Świątyni stały regimenty Straży Świątynnej, nad którymi górowała postać Jaby. Południowej flanki strzegły stada przerażających Salamander, które pluły płonącą siarką i rzadko któremu z przeciwników udawało się wyjść cało z takiej opresji.
By dostać się do środka Świątyni najeźdźcy będą musieli zabić wszystkich strażników, bo ci nie ustąpią i nie wpuszczą ich do środka.
Na wschodnich bagnach i gęstwinach leśnych można było zauważyć mrowie małych lecz bardzo zwinnych i szybkich Skinów uzbrojonych w śmiertelną broń – dmuchaw, których zatrute strzały powaliły już nie jednego napastnika, nawet Orkowego olbrzyma. Teo – Tik , z wysokości lotu swego Terradona widział na wschodzie dżungli dymy i płomienie zwiastujące nadejście potężnej armii.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:43, 03 Lis 2008    Temat postu:

Kagaroth napisał:

Cytat:
Historia mojej armii na turniej 11 marca Very Happy :
Było ciemno i zimno. Podróż trwała już kilka dni. Odkąd opuścili statki i ruszyli w głąb lądu w poszukiwaniu nowych niewolników pogoda była wciąż taka sama, a ziemie, które przemierzali miały ten sam, monotonny wygląd.
Siedzący na swym zimnokrwistym, jaszczurzym wierzchowcu Kagaroth rozmyślał nad tym, co zaszło w ostatnim czasie. Zaledwie kilka tygodni temu straszliwy Mroczny Elf rozkoszował się wygraną potyczką z patrolem wojowników chaosu, którzy zapuścili się na północne rubieże Naggarothu, oglądając walki nowo zdobytych niewolników w swej twierdzy Norghrond na północy potężnego państwa Mrocznych.
I właśnie wtedy do Kagarotha dotarł posłaniec z wiadomością od samego Malekitha, która mówiła, że Mroczny Elf ma wyruszyć na podbój ziem należących do zielonoskórych orków i goblinów oraz zdobyć jak najwięcej niewolników bez względu na rasę i płeć. Jako wsparcie władca Naggarothu przysłał oddział mrocznych wojowników. Już następnego dnia armia składająca się z najlepszej kawalerii północy, z najszybszej lekkiej jazdy oraz siejących grozę wśród przeciwników rydwanów oraz wojowników ze stolicy, prowadzona przez Kagarotha ruszyła do portu nad Morzem Złośliwości. Jakże wielkie było zdziwienie oddziałów i ich generała, gdy na przystani ujrzeli uzbrojony oddział pięknych i równie zabójczych Wiedźmich dewotek Khaine’a. Ich przywódczyni poinformowała ich, że Najwyższa Wiedźma świątyni Khaine’a przysyła je, aby dołączyły do wyprawy w poszukiwaniu nowych niewolników prowadzonej przez władcę Norghrond. Niepokój i zdziwienie wdarły się w umysły wszystkich obecnych, powszechnie wiadome bowiem było, że nigdy nie należy ufać do końca fanatyczką, oddanym bezgranicznie bogu wojny i śmierci. Kagaroth wiedział jednak, że głupotą byłoby nie brać do swej armii świetnie wyszkolonych wojowniczek, które nie cofną się przed żadnym zagrożeniem. Co więcej ostatnią rzeczą, jaką Mroczny Elf pragnął było narazić się sługom Khaine’a. Razem z nowym oddziałem wojska odbiły od brzegów Naggarothu. Bystrym oczom Kagarotha nie umknął fakt, że w oddziale dziewiczych wiedźm ukryty był śmiercionośny Assassin. To znacznie poprawiło mu humor, gdyż wiedział, jak niesamowitymi umiejętnościami obdarzeni byli ci skrytobójcy. Podróż przebiegała spokojnie, pogoda im sprzyjała. Wkrótce dobili do brzegów dzikiej krainy, gdzie nie było śladu żywej duszy. Wkrótce jednak natrafić można było na ślady obecności innych istot, dużych i małych… Od tej chwili każdy miał się na baczności spodziewając się ataku z każdej strony. Jednak podróż trwała coraz dłużej, a oni nie spotkali jeszcze żadnej oznaki życia na tych coraz bardziej doprowadzających do szału monotonnych ziemiach.
Nagle rozmyślania Kagarotha został przerwane przez krzyk jego wojowników:
- Na horyzoncie widać wrogie sztandary.
- Przygotować się do bitwy. Brać tylu jeńców ilu się da…

A tu zamieszczam tekst "hymnu" mojej armii. Jakby ktośchciał posłuchać to niech mi napisze na maila to mu prześlę:

RIDERS OF THELI

Hail
You Riders of Despair
Surrounders of The Throne
Deep in the Dragons Lair
With Blood you've signed The Oath
With DEGGIAL allied
Preparing for the worlds
Transform into the dark

You're a knight
Sworn to fight
Your soul you've sold
There's no turning back

Come on
My Brother of the North
There is no turning back
Your faith is to go forth
Reality no more
Fulfill your destiny
Attain the final goal
And join eternity

There's no hide !
Suicide ?
But there's no death !
So ride, ride, ride...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:44, 03 Lis 2008    Temat postu:

Slawo napisał:

Cytat:
Świt był pochmurny. Nisko wisząca szara masa dawała pewność, że dziś będzie padać. Pierwszych przebudzonych kawalerzystów nie napawało to optymizmem, bo kto to słyszał o gnaniu na koniu w tym całym żelastwie jak na głowę leją ci litry wody! Na szczęście do wymarszu zostało jeszcze trochę czasu. Można wrócić do cieplutkich namiotów.
Nagle z góry dało się słyszeć łopot skrzydeł. Kapitan Marcus stojący przed swym namiotem wiedział, że oznacza to powrót zwiadowcy. Po chwili na otwartej przestrzeni przed nim wylądował jego stary towarzysz kapitan Otto Ridenkraft jeden z lepszych oblatywaczy, jakich znał. Wyglądał na wyraźnie zdenerwowanego. Gdy tylko podkowy jego wierzchowca dotknęły ziemi wyskoczył z siodła, pospiesznie rzucił lejce koniuszemu, który już czekał. I szybkim krokiem udał się złożyć raport.
Marcus ruszył za nim, ale dogonił go dopiero tuż przed namiotem dowódcy, wielebnego Artura, Kapłana-wojownika Sigmara Młotodzierżcy. Na pospiesznie rzucone „co jest?” Nie dostał odpowiedzi. Weszli do środka. Wielebny Artur był pogrążony w porannej modlitwie i choć wieści Ottona musiały być pilne nie przerywał mu, wiedział, że to bez sensu, kapłan obcował z bogiem.
Po chwili odwrócił się i spojrzał na obu oficerów
-Jaki raport?
-Nie dobrze ekscelencjo - odrzekł oficjalnie Otto, tak mówił tylko, gdy był zdenerwowany, co już świadczyło o wadze sytuacji. – Fort broni się ostatkiem sił. Jeżeli nie wyruszymy natychmiast nie będzie, kogo ratować.
Tego się obawiali wszyscy. Wyruszyli trzy dni temu, gdy tylko gołąb pocztowy doniósł wiadomość o tarapatach, w jakie popadł jeden z wysuniętych posterunków w okolicy Gór Mglistych. Aby odsiecz przybyła jak najszybciej nie wzięli ze sobą taborów, nic, co nie mieściło się na końskim grzbiecie. Wczoraj wieczorem zarządzono postój, aby konie wypoczęły po męczącej pogoni do fortu i aby miał siły jutro ponieść rycerzy do boju. A teraz się okazało, że mogą przybyć za późno!
Czym prędzej rozległ się sygnał wymarszu. W obozie zakotłowało wszyscy błyskawicznie pakowali tobołki i wrzucali na kilka zapasowych koni. Rycerze nakładali swe zbroje, sprawdzali broń i końskie uprzęże. Dziś nic nie mogło zawieść!
Obóz zniknął błyskawicznie a przed trójką oficerów pojawiły się karne oddziały najlepszych rycerzy. Wszyscy byli gotowi. Ruszyli. Na czele oddział Reiksguard’u najlepszych rycerzy w Imperium za nimi Rycerze Pantery, Rycerze Białego Wilka oraz oddział lekkiej jazdy lokalnej szlachty.
Jechali jak najszybciej, ale jako doświadczeni jeźdźcy wiedzieli, że zmęczone konie nie na wiele się zdadzą nie pozwalali im ruszyć galopem. Jeszcze nie teraz.
Prawie pół dnia zajęło im przybycie na miejsce przyszłej bitwy. Zobaczyli przed sobą trójkątny fort, wokół którego szalało piekło. Wyglądało to jak iglica z kamieni stojąca pośrodku zielonego jeziora kłębiących się ciał. Walki trwały już na wszystkich poziomach. Strzelcy z górnych poziomów bronili klap i drzwi artylerzyści zamiast strzelać zrzucali ciężkie ołowiane kule na głowy kłębiących się poniżej orków. Panował totalny chaos.
Rycerze szybko rozwinęli szyk dobrze znali plan bitwy.
Ruszyli.
Nabierali rozpędu, aby z impetem wpaść w to zielone morze ciał.
Po drodze mijali dowody, że imperialni strzelcy są jedną z najgroźniejszych broni.
Zaraz po rycerzach!
W pełnym galopie wpadli na zaskoczonych zielonoskórych, którzy nie stawiali żadnego oporu. Dwa skrzydła jazdy rozdzieliły się, aby objechać fort. Gdy pojawili się po jego drugiej stronie bitwa była wygrana. Paskudztwa albo uciekały albo były zarzynane. Walki toczyły się jeszcze tylko na wieżach. Ale zieloni pozbawieni impetu nowych sił szybko zostali zepchnięci i pobici.
Ale to nie był koniec.
Teraz została jeszcze ta trudniejsza część. Opatrzyć rannych, zebrać ocalałych i utrzymać fort aż nie przybędzie nowa załoga. A to wcale nie będzie takie łatwe. Orki może uciekły, ale na pewno wrócą i to prawdopodobnie jeszcze dziś!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:44, 03 Lis 2008    Temat postu:

Morfaer napisał:

Cytat:
Komnata Nindronel

Nindronel….. Nindroneeeeeelll…
Tak Pani…
Wyruszysz na wyprawę…
Tak Pani…
Nishgardeleren jest zagrożony… Musisz go obronić…
Orion obiecał pomóc wysłał już duchy lasy pod przywództwem przedwiecznego Nan’dretha…
Wyruszysz jutro rano spotkasz się z nimi… na skraju Loren… Spiesz się…
Pamiętaj ten święty gaj nie może zostać skalany…

Godzinę później w komnacie Mortrandirra

Mortrandzirze… musze wyruszyć zaraz na wyprawę… Ależ Nindronel teraz? Tak natychmiast… Dostałam zadanie od Ariel… Nie ma czasu do stracenia!!!
Znów będziemy walczyć osobno… Niestety taki nasz los…
Wyślę z Tobą oddział Driaranthalesa wraz z Tauranhillem oni Ci pomogą!!!
Dobrze dziękuję Ci…
Do zobaczenia wkrótce… Do zobaczenia…

Skraj lasu Loren

Ci szamani pożałują że spróbowali się zbliżyć do świętego miejsca… Dzięki przybyłym duchom lasu i oddaniu się pod me władanie poradzimy sobie z każdym wrogiem…
Pani… Tak Tauranhillu… mamy jeszcze jednego sprzymierzeńca…
Oto Nianna of Lahti-Kourn…
Witam o Pani… Witaj… Otrzymałam twoja prośbę o pomoc… Prośbę?... Tak Pani…
Miałam wizję w której Ariel przekazała mi abym Ci pomogła w ocaleniu Nishgardeleren…
Tak to prawda musimy ocalić nasze święte miejsce…
A więc nie ma czasu do stracenia ruszajmy…

I tak ruszyły zastępy Duchów lasu pod przywództwem Nindronel na następna wyprawę o przetrwanie rasy Elfów i ich świętych miejsc…

Gdzieś w przestrzeni…

Poradzi sobie?
Na pewno… Jest zdolną Kel-Isha…
Powątpiewam w to… Dlaczego… Jest za młoda nie poradzi sobie z dowództwem… Ależ najdroższy nie ufasz w moje wybory… Ależ skąd jakbym śmiał… Za to Ty wysyłasz w bój duchy lasu które bardzo dawno nie brały udział w walce? Kogo… Tree Kin... No tak to prawda dawno ich nie wzywałem… ale tutaj się bardzo przydadzą… zobaczysz… Nie wątpię że masz rację… Oby im się udało… Uda sie na pewno tylko w nich uwierz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:45, 03 Lis 2008    Temat postu:

blady da'Rasta napisał:


Cytat:
historia lukasza lubbe:

Wyprawa Reginalda de Chation

Reginald de Chation, rycerz Grala doznał objawienia. Dostrzegł na niebie gorejący kielich, który rzucał na świat niebiańską poświatę. Reginald padł na kolana i zatopił się w modlitwie, w trakcie której spłynęła na niego mądrość Pani Jeziora. Zrozumiał, że został wybrany by walczyć z wrogami Kielicha. Rycerz de Chation dosiadł swego rumaka i ruszył przed siebie, ufając że Pani powiedzie go do celu podróży. Jakież było jego zdziwienie, gdy zaledwie po ujechaniu kilku staj na swej drodze spotkał innych szlachetnych rycerzy, którzy także doświadczyli Objawienia. Byli to Baldwin de Ruoen, Tristan Czarna Lanca oraz pozostali Rycerze Grala, którzy chronili dotychczas chram Pani położony na wzgórzu Śnieżnego Poranka. Szlachetnie urodzonych wiodła dostojna Aldona Wiedząca, służka Pani Jeziora, zająca arkana magii i sztuk tajemnych.
Ufni w dobroć i mądrość Tej Która Ich Wybrała ruszyli przed siebie, chcąc jak najszybciej dotrzeć do Celu, którego jeszcze nie znali, lecz który został im przeznaczony. Rycerze mknęli przez równiny ojczystej Bretonnii, nie zważając na pełne podziwu i nabożnego szacunku spojrzenia nisko urodzonych których mijali.
Szybko wieść o Wybrańcach rozniosła się po całym królestwie. Za Reginaldem i jego kompanami zaczęli podążać młodzi błędni rycerze, chcący przysłużyć się dla powodzenia świętej wyprawy. Liczba błogosławionych wojowników rosła z dnia na dzień. Wszyscy oni wiedzieli, że ich sprawa jest słuszna, a nagroda która ich czeka wielka. Żaden z nich nie znał miejsca do którego zmierzali, ani też niebezpieczeństw, którym mieli stawić czoło.
Pewnego dnia oczom niestrudzonych wojowników ukazał się osobliwy widok. Trakt którym zmierzali do swego świętego celu tarasowało nieznane nikomu wojsko. Po chwili okazało się, że jest to formacja Poszukujących Rycerzy, którzy zwykle przemierzają świat w swej wyprawie po Grala. Obecnie, Poszukujący Rycerze, w pełnym uzbrojeniu bojowym, ustawili się w szyku bitewnym, godząc wprost w Reginalda do Chation oraz jego kompanów. Dwie grupy wojowników stały naprzeciw siebie, wojska straszne i groźne, wojska gotujące się do walki na śmierć i życie.
Gdy już już zdawać by się mogło, że mężowie zaraz zetrą się w śmiertelnym uścisku, przed linię Poszukujących wystąpił rycerz w czarnej zbroi, dzierżący w dłoniach olbrzymi dwuręczny miecz. Wojownik stał przez chwilę w milczeniu, a później gromkim głosem zawołał:
- Jestem Poszukującym Rycerzem. Złożyłem ślub, przysięgając na lewe kolano Pani Jeziora, że imię swe wyjawię dopiero temu kto w śmiertelnej walce zatnie mi głowę. Jeżeli któryś z was chce je p


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
TheVampire
Administrator
Administrator



Dołączył: 19 Maj 2006
Posty: 136
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10

Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:46, 03 Lis 2008    Temat postu:

Szafa napisał:

Cytat:
historia armi grzegorza i szafy na najblizszy turniej. Wood elfy+mortale khorna.

razu kiedyś w ciemnym lesie
gdzie jak wieści gminna niesie
nieusannie giną ludzie
(czy tu mowa o rospudzie?)
krewkich ekologów grupa
co z każdego zrobią trupa
elfami się nazwała
i tak do ludu powiadała:
my tu mamy łuki, strzały
co każdego będą przebijał
kto do naszej tej doliny
się zapuści - już w padliny
lecz ekole mają pecha
już ekipa blisko czeka
i buduje szlak handlowy
"łobwodnicą zwany, nowy
duży, gruby i szeroki
na sto dwadzieścia kroki
kaczory im pomagają
biznesmeny w tym interes mają
lecz znienacka - niespodzianie
pomagają im pewne dranie
ot bandyci obok z bloku
gliny mają ich na oku
sekret wielkiej tajemnicy
popsuła się siłownia w piwnicy
i nie mają kogo dresy
bić po ryjach aż po kresy,
aż ich spotkał leśnych szef
rzekł: chcecie przelać czyjąś krew?
przyjdzcie do nas, do rospudy
bedzie jatka, bedzie bitka!
A bandyci się zgodzili,
paru łebków już ubili,
Kornikami zaś się zwali,
Bo krew przelać lubowali Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum The Vampire Strona Główna :: Opowiadania Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo


Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Charcoal2 Theme © Zarron Media

Regulamin